28 grudnia 2014

Miks...

Wspólne czytanie przed snem... Uwielbiam to! :)
Zakupy z ilustris.pl
Sezon świeczkowy w pełni!
Filiżanka w sowy przypomina miniony urlop w Jaśle... :)
Ostatnie większe zakupy kosmetyczne
Zapasy rozgrzewaczy
Nowości kawowe. Kawa DE Gold świetna i zagości na dłużej...
... tym bardziej, że Niemąż nabył mi ekspres i kawy rozpuszczalne odchodzą do lamusa ;)
Jak ja mogłam bez niego żyć ?!? ;)
Dekoracje świąteczne niezmiennie robią na mnie wrażenie :)
Nowości książkowe pt 1
Nowości książkowe pt 2
Nowy kubek z kolekcji Starbucks City Mug
Wigilia u Siostry, choinka, prezenty...
Trunki, którymi raczyliśmy się w drugi dzień świąt...
Niebo dwa dni temu... Brakuje mi takich kolorów...

20 grudnia 2014

"Delikatna równowaga" Rohinton Mistry

Szaleństwo okołoświąteczne w pełni i mnie również ono nie omija, nad czym ubolewam ;) Szczęśliwie nie muszę gotować (robię tylko dwie sałatki), ale już porządki i zakupy są na mojej głowie. Postanowiłam się jednak od tego oderwać i napisać o wyjątkowej książce, którą skończyłam czytać kilka dni temu...
Delikatna równowaga mnie zachwyciła, czego zupełnie się nie spodziewałam. Bo chociaż wiedziałam "z grubsza" o czym opowiada i czego dotyczy, to jednak nie mogłam przewidzieć, że zawładnie mną i moimi myślami tak bardzo... A tak się właśnie stało. 
Indie, a dokładniej Bombaj (choć jego nazwa w książce nie pada, to można się tego bez trudu domyślić), lata 70te, stan wyjątkowy wprowadzony przez premier Indirę Gandhi, zawieruchy polityczno-społeczne, konflikty kastowe... W takich okolicznościach poznajemy głównych bohaterów powieści: dwóch krawców (wuja i bratanka), Ishvar'a i Omprakash'a, którzy w poszukiwaniu lepszego jutra z rodzinnej wioski wyruszają do dużego miasta; Dinę Dalal, mieszkankę miasta, wdowę, wiodącą samotne, nieszczęśliwe życie oraz nastoletniego Maneck'a, który przybył do tego samego miasta na studia, porzucając sielskie i dostatnie życie w pięknej, górskiej okolicy. Losy tej czwórki splatają się pewnego dnia i już do końca powieści zostaną nierozłączne. A losy to niewesołe, ciężkie, naznaczone ogromną dawką trudności, nieszczęścia i cierpienia, osłodzone zaledwie odrobiną (niczym łyżeczką cukru) tych lepszych, spokojniejszych chwil, bo o szczęściu nie ma tu nawet mowy. Cała czwórka z czymś się zmaga, walczy o byt, o godność, o każdy kolejny dzień... I tylko przez krótki czas wydaje się, że już jakoś to będzie, że pewniej, spokojniej, bardziej ludzko i godnie. Delikatną równowagę się nie czyta, a chłonie. Nie mogłam się oderwać! Czytałam i odkładałam niemal z fizycznym bólem, że muszę się z nią rozstać, a przecież wiedziałam, że wkrótce do niej wrócę. To niesamowite, jak bardzo zżyłam się z bohaterami tej książki. Kiedy czytałam o kolejnych klęskach i niepowodzeniach (głównie krawców), to przeżywałam je niczym własne i mocno wierzyłam, że ich los w końcu się odmieni, bo przecież nie można mieć całe życie pod górkę i zbierać razów, za razem. Naprawdę miałam nadzieję, że kolejny rozdział będzie lepszy i wreszcie przeczytam o powodzeniu bohaterów. Tak się nie stało... Nie zdarzyło mi się dotąd uronić łzy przy czytaniu, ale przy tej powieści byłam tego bliska. Tak bardzo przeżywałam losy Ishvara i Oma, tak bardzo liczyłam, że w końcu szczęście się do nich uśmiechnie, że wszystko się im ułoży. Nie ma słów, które wyraziłyby to wszystko, co czułam (i zostało we mnie) czytając książkę Mistry. Nie mogę jeszcze nie wspomnieć o szoku, jaki wywołały we mnie opisy codziennego życia w Indiach, gdzie ludzi z niższych warstw społecznych ma się po prostu za nic... To niewiarygodne, że gdzieś może tak być. To zupełnie inny świat, inne obyczaje, inne wszystko. To poniekąd też powodowało, że czytałam jak natchniona.
Założyłam sobie, że to będzie krótka, zwięzła recenzja, ale jednak ciut "popłynęłam", a mogłabym tak jeszcze długo, bo myśli wciąż mi się w głowie kłębią i nie chcą odczepić. Wciąż jeszcze żyję tym, co przeczytałam i pewnie jeszcze sporo czasu minie, nim moje myśli zaabsorbuje coś zupełnie innego. Delikatną równowagę BBC umieściło na liście "100 książek, które musisz przeczytać przed śmiercią". Nie wiem, czy tej książce jest to potrzebne i czy w ogóle takie listy mają sens... Pewnie ilu ludzi, tyle opinii. Choć po jej przeczytaniu wiem, że idealnie do owej listy pasuje, to ja jednak polecałabym ją przeczytać ze względu na jej treść i emocje, jakich dostarcza, a nie dlatego, że figuruje na jakiejś tam liście. A książka to wybitna, wyjątkowa, pełna emocji, niesamowita, porywająca i tylko szalenie smutna i przepełniona bólem i nieszczęściami. Doprawdy niewiarygodne jest, ile człowiek może udźwignąć i znieść... 
Polecam! A właściwie nakazuję ją Wam (czytającym, oczywiście) poznać. Właśnie tak!
Delikatna równowaga, R. Mistry, Wyd. Drzewo Babel, Warszawa 2014, s. 688


BONUS
Za oknem wiatr, deszcz, ciemno... Jak jesienią, a nie kilka dni przed grudniowymi świętami. Zapalone świece i kominek zapachowy ocieplają wnętrze i nastrój. A do tego muzyka- przepiękna, mocno klimatyczna, smutna, melancholijna. Od nowego albumu islandzkiego Sólstafir od kilku dni nie mogę się oderwać. Genialny! Jak książka, o której dziś napisałam. Poznajcie tę grupę, tę płytę ("Otta"), nawet jeśli nie słuchacie metalu, bo jego tu jak na lekarstwo, a muza piękna... Żeby Wam to ułatwić, poniżej wklejam cały album Otta. Włączcie go, zapalcie świece, a zgaście światło i zanurzcie się się w tej muzie...





7 grudnia 2014

Moje zapachy

Dzisiaj post nieksiążkowy ;) Zmieniając perfumy letnie na te bardziej jesienno-zimowe, doszłam do wniosku, że może warto by mój zbiór gdzieś utrwalić i zrobić z tego taki przyjemny, lekki wpis. I o tym dzisiaj. Flakonów mam kilka, o różnym stopniu zużycia i różnych nutach zapachowych. Czy to dużo czy mało? Nie mnie oceniać ;) Ale jednak dążę do tego, żeby zużyć to, co mam i mieć na stanie ze trzy, cztery na różne okazje. Perfumy mam różne i nie trzymam się jednej kategorii, stąd są tu cytrusy, szypry, akordy skórzane i słodkie. Może tylko stricte kwiatowych unikam... Nie ma reguły. Szczęśliwie dotąd nie trafiłam na żaden zapachowy niewypał. Poniżej zdjęcia moich zbiorów. Nie będę o nich szczegółowo opowiadała, ponieważ wszystko o nich można znaleźć w sieci i poczytać.
Zdjęcie grupowe moich perfum ;)
Od lewej: Cacharel Liberte, D&G Light Blue, DKNY Women, Elizabeth Arden 5th Avenue, Boss Orange
Reprezentacja CK; od lewej: CK IN2U, Contradiction, Down Town
Od lewej: Jimmy Choo, Moschino Funny!, Armani Acqua di Gioia Essenza
Wielka trójka, czyli ulubienicy! Od lewej: Guerlain Aqua Allegoria Limon Verde, Bottega Veneta, Roberto Cavalli
Wszystko Chloe :) Od lewej: L'Eau de Chloe, See by Chloe Eau Fraiche, Love Story, See by Chloe
Od lewej: Versace Versense, Oriflame Power Woman, Oriflame Lady Avebury, Cacharel Amor Amor
Słodkie maleństwa, czyli miniaturki. Od lewej: Tous, Marc Jacobs, Calvin Klein, Chloe
Próbki :)

23 listopada 2014

"Kochając syna" Lisa Genova

Lisa Genova to jedna z moich ukochanych pisarek, a każda kolejna jej książka to wydarzenie i prawdziwa eksplozja wzruszeń, zaskoczenia i przemyśleń... Pisałam już o niej (tutaj ) i tych, którzy jej nie znają, zapraszam do zerknięcia. Kochając syna to trzecia książka Lisy Genova, która bezbłędnie trafiła w mój gust i moje... serce. Tak, jest dokładnie tak, jak napisałam- to, co pisze pani Genova po prostu zostaje w czytających na dłużej. A może i na zawsze...

W Kochając syna, tak jak w swoich poprzednich książkach, Lisa Genova (pisarka i doktor nauk medycznych w dziedzinie neurobiologii) obok prawdziwego życia umieszcza skomplikowane zagadnienie medyczne. Czyni to jej powieści pasjonującymi, oryginalnymi i zmuszającymi do myślenia. Bohaterkami najnowszej książki są Olivia i Beth, dwie kobiety zmagające się z poczuciem straty (jedna syna, druga męża) i próbujące znaleźć swoje miejsce w świecie po stracie. Los styka je ze sobą i łączy na zawsze nietypową więzią. Obydwie dostają lekcję od życia, która wszystko w nich zmieni i zostanie w nich na zawsze. Dodam jeszcze, że tym razem Lisa Genova podjęła się zgłębienia i przedstawienia czytelnikom zagadnienia autyzmu (autystyczny jest syn jednej z bohaterek, a z kolei druga z nich pisze o nim książkę). Ale Kochając syna to przede wszystkim opowieść o miłości. O jej ogromnej sile, o jej stracie, odzyskaniu i o tym, że trzeba się jej nauczyć i dbać o nią każdego dnia. To także książka o samotności, poczuciu pustki i odnajdowaniu nowego sensu w swoim życiu. No i nie zabrakło mi elementu, który tak lubię w pisaniu Genov'y, czyli codzienności opisywanych kobiet i takich zwykłych kobiecych przyzwyczajeń, drobiazgów i rytuałów, które sprawiają, że czyta się jej książki jeszcze przyjemniej. Bo w nich każda z nas może odnaleźć siebie i swoje małe radości i smutki. Muszę być jednak obiektywna i sprawiedliwa- Kochając syna jest (moim zdaniem) najsłabszą książką Genov'y. Nie to, że zła, nudna czy zbędna, ale nie tak pasjonująca i wciągająca, jak Motyl i Lewa strona życia. Ta jest spokojniejsza, bardziej wyciszona, mniej odkrywcza, nie tak porywająca i wstrząsająca jak dwie poprzednie, ale z całą pewnością warto poświęcić jej czas i uwagę. Od tamtych trudno mi się było oderwać, tę czytałam bez takich emocji i o wiele za długo. Być może moje oczekiwania były zbyt wygórowane, a może autyzm nie jest tak "spektakularnym" przypadkiem medycznym, a może gdybym miała dzieci, to bardziej bym przeżywała, to co przeczytałam w Kochając syna... Mimo to nie zmieniam zdania na temat pisarstwa pani Genova i nadal będzie na topie moich autorów.
Dodam coś jeszcze, chociaż chyba już o tym aspekcie wspominałam, ale warto napisać o nim ponownie. Książki Genov'y są na wskroś kobiece, przeznaczone przede wszystkim dla kobiet, pisane z kobiecego punktu widzenia i o kobiecych życiorysach traktujące. Stąd polecam je głównie czytającym paniom, a zapewniam, że przepadną jak ja. Czekam niecierpliwie na kolejne książki tej autorki i w duchu cieszę się, że Lisa Genova to młoda kobieta i może pisać jeszcze długo, długo... Liczę, że jej następna powieść (Rodzinne sekrety) dorówna swoim dwóm pierwszym doskonałym poprzedniczkom i jak one mnie zachwyci. Ale i tak, niezależnie od poziomu i tematyki, kupię i przeczytam wszystko, co wyjdzie spod jej pióra/laptopa czy czego tam jeszcze... Polecam! Bardzo polecam. 
 L. Genova, Kochając syna, Wyd. Filia, Poznań 2014, s. 437

19 listopada 2014

"Zielona sukienka" Małgorzata Szumska

Zielona sukienka to książka z tych, które należy i zwyczajnie warto przeczytać. Nęci podtytułem (Przez Rosję i Kazachstan śladami rodzinnej historii), treścią, tematyką i piękną okładką. Wiedziałam, że to obowiązkowa pozycja dla mnie, lubującej się we wspomnieniach i sagach rodzinnych, tym bardziej, że dotyka spraw, jakie były udziałem i mojej rodziny. 
Zielona sukienka to debiut książkowy (udany, dodam, i zachęcający) Małgorzaty Szumskiej, młodej aktorki teatru lalek i samotnej podróżniczki, przemierzającej świat ufnie i z otwartą głową. Zielona sukienka jest właśnie relacją z takiej podróży. Podróży wyjątkowej, bo ważnej, trudnej i osobistej... Otóż autorka rusza w głąb obecnej Rosji śladami swoich dziadków, zesłanych lata temu na Sybir. Dziadek Szumskiej został zesłany do gułagu w Kazachstanie, babcia z rodziną natomiast przesiedlona na daleką i mroźną Syberię. W Zielonej... poznajemy historię poznania i miłości dziadków pisarki, śledzimy ich losy (m.in. dzięki ujęciom retrospektywnym) oraz oglądamy współczesne obszary Syberii oczami Szumskiej. Ta książka to piękna i fascynująca podróż, saga rodzinna, przystępna i interesująca lekcja historii, geografii i stosunków międzyludzkich... Napisana zgrabnie, ciekawie i lekko. Na okładce czytamy: Zielona sukienka to opowieść o miłości i pamięci oraz o współczesnej wyprawie w głąb Rosji śladami rodzinnej historii. Przeszłość miesza się tu z teraźniejszością, a dzisiejsza Rosja przegląda się w złowrogim obliczu ZSRR. Jest w tej opowieści i kolej transsyberyjska (dawniej marzyła mi się podróż taką koleją, ale dziś wiem, że to nie dla mnie, a Szumska tylko mnie w tym stwierdzeniu upewniła; ale co innego poczytać o takiej podróży innej osoby- czysta przyjemność!), i buriacki szaman, i morze samogonu, a także młodzi Rosjanie nieznający historii i kazachska bohema, której marzy się Zachód. Zatem mamy w tej książce mnóstwo pasjonujących przygód, przekrój społeczeństwa i jego gościnność, przyjazność, chęć pomocy, a z drugiej strony- przywary, kompleksy, wrogość, jego nierzadko ciężkie i trudne losy, opisy niespotykanych u nas widoków i zjawisk, zwyczajów i codzienności. Czyta się znakomicie! Przy okazji tej książki rozmyślałam nad losami mojej babci, która wraz z matką i swoim rodzeństwem została wywieziona w okolice Archangielska. I okazało się jak mało wiemy o Jej losach... Babcia nie opowiada, a my nie pytamy... Wiemy, że było ciężko, panował głód, brud i choroby, że troje z rodzeństwa Babci zmarło na Syberii, kolejne dwoje tuż po powrocie do Polski, ale w skutek następstw zsyłki... Tylko tyle i aż tyle... Dzięki książce Małgorzaty Szumskiej mogłam sobie coś uświadomić, poukładać w głowie, w myślach. Wczuć się w sytuację Babci, wyobrazić sobie, ile trudu i cierpień zniosła, "zobaczyć" to, co Ona widziała... O ile można w ogóle się wczuć i zrozumieć krzywdy, jakie Ją spotkały. Rozumiem doskonale, dlaczego "o tym" w mojej rodzinie się nie mówi i tym cenniejszym źródłem poznania jest dla mnie Zielona sukienka... Polecam tę książkę wszystkim bez wyjątku. Naprawdę warto po nią sięgnąć, poświęcić jej czas, uwagę, refleksje... Ta książka w człowieku zostaje. We mnie na pewno.
M. Szumska, Zielona sukienka, Wyd. Społeczny Instytut Wydawniczy Znak, Kraków 2014, s. 334


BONUS
Jesień nadeszła, zima się zbliża... Odstawiłam świeżość i cytrusy, wyciągnęłam ciepło, słodycz, otulenie... Perfumy na teraz... :)




11 listopada 2014

"Księgarenka w Big Stone Gap" Wendy Welch

Księgarenka... jest niewielką objętościowo książeczką, po którą sięgnęłam głównie ze względu na jej okładkę. Okładkę śliczną dodam, sielską, uroczą, ciepłą... Dopiero po niej zainteresowałam się treścią. I zauważyłam, że ostatnio na rynku wydawniczym jest wysyp tego typu pozycji- traktujących o książkach, czytaniu, księgarniach, a wszystkie mają ładne i zachęcające okładki. Niestety, zdarza się że zachęcająca powierzchowność nie idzie w parze z dobrą i ciekawą zawartością. W przypadku Księgarenki w Big Stone Gap też było takie ryzyko, że okładka fajna, a zawartość kiepska lub ewentualnie taka sobie. Co prawda w podtytule mamy, że to powieść o przyjaźni, wspólnocie i nadzwyczajnej przyjemności z dobrej książki, ale chwytliwy slogan to za mało i mogło być różnie...
Całe szczęście, że Księgarenka okazała się być w tej mniej licznej grupie niezłych i zwyczajnie sympatycznych książek o książkach ;) Czytając ją, spędziłam naprawdę miłe chwile i zagłębiałam się w nią z przyjemnością. Główni bohaterowie książki, Wendy i Jack to autentyczni mieszkańcy autentycznego Big Stone Gap, którzy rzeczywiście prowadzą swoją niewielką księgarenkę. Przyjeżdżają do małego miasteczka i postanawiają zrealizować swoje wielkie marzenie o własnej księgarni. Jak postanowili, tak zrobili. Po drodze mieli kilka zwątpień, małych kryzysów, ale wiara we własne siły i chęć realizacji planów okazały się silniejsze od wszystkiego i księgarenka powstała. A Wendy zdecydowała się opisać cały ten proces, czego efektem jest ta oto książeczka. 
Wendy i Jack nazywają swoją księgarenkę "Opowieściami samotnej sowy", a lokalny dziennikarz napisał o niej, że (...) W księgarni panuje cudownie swojska atmosfera. Odwiedzający, którzy przeglądają książki, mogą usiąść- w istocie wywieszka wyraźnie ich do tego namawia- napić się kawy lub herbaty, przegryźć domowe ciastka maślane (...) albo swego rodzaju szkocki karmel.(...) Beck, Welch oraz ich kosmaty personel oferują też korzystne okazje do wymiany książek, na werandzie stoi pojemnik z książkami za darmo, działa komis dzieł sztuki i rękodzieła, są organizowane specjalne wydarzenia. Działa kółko literackie, są warsztaty haftu, przedstawienia kukiełkowe, domowe koncerty, tańce celtyckie. Dodajcie do tego wydarzenia dla dzieci, fascynujące gawędy z samym Beckiem, a wyrobicie sobie pewne wyobrażenie o tym, co się dzieje w księgarni prowadzonej na zasadach wyobraźni i miłości do życia. Ach, jak chciałabym mieć takie miejsce koło siebie! Spędzałabym tam sporo czasu buszując wśród półek... Tymczasem zadowalam się sieciówkami i dyskontem książkowym ;) Wendy pisze: nie macie pojęcia, ilu klientów wstępuje do nas i mówi, że czekają, aż mąż czy żona odbierze coś z apteki, syn albo córka wyjdzie od fryzjera na końcu ulicy, przyjaciel skończy ćwiczyć w pobliskiej siłowni. Czekając, przechadzają się pośród półek. Ci ludzie niczego nie kupią, chcą tylko pobyć w chłodnym- lub ciepłym- miejscu z cichą muzyką i przyjaznymi ludźmi. Dobrze wiedzą, że są mile widziani. Czasami siadają przy stole z herbatą, ale nie sprawdzają e-maili, nie rozmawiają przez komórkę, po prostu siedzą z nogami wyciągniętymi przed sobą, pozwalają oczom błądzić po półkach, z leciutkim uśmiechem na twarzy. Wskazując książkę mówią: "Czytałem to na studiach/w wojsku/w roku, kiedy się ożeniłem. Zmieniła moje życie/to najgłupsza książka, jaką w życiu czytałem". Przysięgam- Jack i ja obserwowaliśmy to wystarczająco często, by zaświadczyć- że ich oddech się zmienia. Zwalnia. Ich ramiona się rozluźniają. Oczy łagodnieją. I cała książka jest pełna takich fajnych i ciekawych spostrzeżeń, przy czytaniu których uśmiech mimowolnie wpełza na usta i zostaje tam na dłuższą chwilę. To może jeszcze jeden przykład... Odwiedzający nas wspominają czasem, że "pewnego dnia" chcieliby otworzyć księgarnię. Jakaż to musi być rozkosz, mówią, przez cały dzień przebywać w otoczeniu książek i idei, spędzać leniwe popołudnia na roztrząsaniu wielkich tematów literatury; znaleźć godnego partnera do rozmowy o tym, czy Sherlock Holmes Doyle'a stał się Elvisem myślących ludzi (...) Problem w tym, że człowiek rzadko ma czas na te fantastyczne rozmowy, bo jest zajęty sprawdzaniem zamówień albo walką z grzybem na ścianach. Każdy, kto marzy o prowadzeniu księgarni, powinien odpowiedzieć sobie na kilka pytań: Czy potrafisz udźwignąć dwudziestokilogramowe pudło? Czy wiesz, jak pachną kocie siki na papierze i czy umiesz pozbyć się tego zapachu? Czy stać cię na cierpliwość w rozwiązywaniu zagadek, zaczynających się od "Szukam jednej książki...", a kończących się na: "Ma ~i~ w tytule", albo "Ma czerwoną okładkę, autor był żołnierzem, z nazwiskiem na S. A może na Z?" Już wspomniałam o życiowych opowieściach, jakie usłyszycie, często nieprzyjemnych. Podstawowe kryterium w podejmowaniu decyzji o założeniu księgarni to nie tyle "Czy lubisz książki?", ile "Czy lubisz ludzi?". Ironia polega na tym, że mając nieograniczony dostęp do większej liczby dzieł literatury, niż kiedykolwiek nam się śniło, czytamy mniej (...). Można by rzec- samo życie... Sama wiele lat temu miałam wielką chęć pracować w księgarni i nawet miałam pewne widoki na taką pracę, ale ostatecznie nic z niej wyszło. I może to nawet lepiej? Bo tak się składa, że książki lubię (kocham wręcz!), ludzi natomiast niekoniecznie... A i czytam bardzo dużo, rozmaicie i bez nijakiego przymusu, że to albo tamto warto i trzeba znać, bo a nuż klient zapyta... Poza tym praca w czyjejś księgarni a bycie właścicielem swojej to też spora różnica. Wendy mówi: Może większość właścicieli otwiera księgarnie, posiadając lepszą wiedzę co do czekających ich zadań. Jack i ja nie mieliśmy pojęcia, jedynie pragnienie, które- jak sądziliśmy z naiwnością licealnych zakochanych- wystarczy za wszystko. Czyż miłość nie pokonuje wszelkich przeszkód? Szczerze mówiąc, pomaga, ale harówka od świtu do nocy też się liczy. (...) Jeśli będziesz podążać za swoją radością, będziesz ciężko pracować, aby ją osiągnąć. Kiedy klient mówi nam, że marzy o założeniu księgarni, dostrzegamy w tym entuzjazmie naszą własną naiwność. Tacy ludzie mogą mieć pewne wyobrażenie o długich godzinach pracy i niskich zarobkach, rzadko mają jednak pojęcie o pożarach, walecznych poszukiwaczach okazji, żałobie czy więzieniach. Dawniej my też nic o tym nie wiedzieliśmy. Teraz wiemy. Wierzcie mi, najbardziej przerażające, najtrudniejsze, najsmutniejsze i najważniejsze historie, jakie można znaleźć w księgarni, nie kryją się w książkach, ale w klientach. I tym sposobem, dostarczając w tym poście tak wielu cytatów, jasno i wyraźnie daję do zrozumienia, że książka mi się podobała i przypadła do gustu. Mnóstwo w niej mądrości, ciekawostek, książek, ale też typów ludzkich, ich radości i trosk. Jest małe miasteczko, jego bolączki i życie codzienne. Świetnie się o tym wszystkim czyta i w myślach można się przenieść do takiego Big Stone Gap. Pomarzyć sobie, powzdychać... Polecam serdecznie! 
Aaa... I jeszcze jest coś o mnie! :)
Biblioholik na każdym kroku staje przed
koniecznością trudnych wyborów: musi
wybierać między czytaniem a jedzeniem,
między kupieniem nowego ubrania
a kupieniem książek, między życiem na
przyzwoitym poziomie a życiem nędznego, lecz
masochistycznego szczęścia wśród nadużyć.
Tom Raabe, Biblioholism. The Literary Addiction
  W. Welch, Księgarenka w Big Stone Gap, Wyd. Black Publishing, Wołowiec 2014, s. 299

7 listopada 2014

"Amerykaana" Chimamanda Ngozi Adichie

Amerykaana to książka, którą przeczytałam dobre dwa miesiące temu, ale z przyczyn, nazwijmy je, techniczno-wyjazdowych, nie zrecenzowałam. Umówmy się- nie wszystko, co zostało przeze mnie przeczytane musi mieć swój ślad na blogu, choć skoro ma być to mój notatnik, to powinno. A dodatkowo ta książka bardzo zasługuje na to, żeby zwrócić na nią uwagę. Po pierwsze- jest naprawdę dobra, interesująca i aktualna, po drugie ma świetną objętość (ponad 700 stron), a po trzecie- ma znakomitą okładkę, od której trudno oderwać wzrok...
Amerykaana to powieść rozgrywająca się współcześnie w Nigerii, Stanach Zjednoczonych i Wielkiej Brytanii. Jej główne postaci- Ifemelu i Obinze- poznają się i zakochują w sobie jako nastolatki, jeszcze w Nigerii, i od tego momentu śledzimy ich zawiłe losy, po drodze będąc świadkami ich wzlotów, upadków, rozstania, powrotów do ojczyzny... Ifemelu na długi czas zakotwicza w Ameryce, w której odnosi sukcesy, m.in. za sprawą swojego bardzo aktualnego i kontrowersyjnego bloga. Obinze ma do niej dołączyć, ale jego plany dołączenia do ukochanej niweczy nie otrzymanie wizy amerykańskiej. Ponieważ Nigeria pod rządami dyktatury wojskowej nie jest najlepszym miejscem do życia, chłopak decyduje się wieść życie nielegalnego imigranta w Londynie. Pokuszę się o stwierdzenie, że miłość tych dwojga jest bazą powieści i punktem wyjścia do rozważań nad kondycją współczesnego świata, nad trudami bycia ciemnoskórym w USA czy Wielkiej Brytanii, podziałami i niesprawiedliwością. Wydawać by się mogło, że w obecnym, zglobalizowanym świecie nierówność rasowa nie ma prawa bytu, a jednak jest i ma się, niestety, świetnie. Ifem pisze na swoim blogu: (...) olimpiada prześladowań TRWA. Amerykańskim mniejszościom rasowym- czarnym, Latynosom, Azjatom i Żydom- wszystkim biali dosrywają, na wszelkie możliwe sposoby, ale dosrywają. (...) wszyscy inni uważają, że mają się lepiej od czarnych, bo, cóż, nie są czarni. (...)Więc białość to coś, do czego się aspiruje. (...) w wielu mniejszościach panuje pragnienie przynależności do białych anglosaksońskich protestantów, a przynajmniej do posiadania przywilejów, jakie daje ich białość. Prawdopodobnie blada skóra im się nie podoba, ale na pewno chcieliby móc wejść do sklepu i nie mieć natychmiast towarzystwa gościa z ochrony (...). Gdzieś w połowie książki znalazłam bardzo trafny opis typowego amerykańskiego czasopisma dla pań wg czarnej kobiety : (...) Więc w czasopismach, które łącznie liczą około dwa tysiące stron, są trzy czarne kobiety, z czego wszystkie dwurasowe, albo rasowo dwuznaczne, wobec czego równie dobrze mogłyby być Hinduskami albo Portorykankami czy coś tam. Żadna z nich nie jest ciemna. Żadna nie wygląda jak ja, wobec tego z tych czasopism nie dowiem się, jak mogłabym się malować. Popatrz, w tym artykule jest napisane, żeby uszczypnąć się w policzki, bo wtedy się zaróżowią, ponieważ w założeniu wszystkie czytelniczki mają policzki, które różowią się od szczypania. Opowiadają o różnych produktach do włosów dla każdego- dla blondynek, brunetek, rudych. Ja nie jestem żadną z nich. A tutaj piszą o najlepszych odżywkach- do włosów prostych, falujących i kręconych. Nie skręconych. Widzisz, co według nich znaczy kręcone? Moje włosy nigdy tak nie wyglądają. Tutaj piszą, jak dobierać cień do koloru oczu- niebieskich, zielonych, orzechowych. Ale moje oczy są czarne, więc nie wiem, jaki cień jest dla nich odpowiedni. Tutaj piszą, że różowa szminka jest uniwersalna, ale uniwersalna dla białych, a ja wyglądałabym jak kukła, gdybym się pomalowała taką szminką. O, popatrz, tu mamy pewien postęp. Reklama podkładu. Jest siedem różnych odcieni do białej skóry i jeden czekoladowy, ale to już jakiś postęp. To teraz możemy porozmawiać o rasowym skrzywieniu (...). Znamy to z własnego życia? Ja znam. Kupuję mnóstwo magazynów kobiecych i czarnoskóre kobiety (poza nielicznymi top modelkami) to zaledwie ułamek kobiet, jakie można zobaczyć na łamach. Rozumiem, że w Polsce osoby czarnoskóre wciąż jeszcze są ogromną mniejszością i swego rodzaju atrakcją, zatem są pomijane (choć tego nie pochwalam, bo Polakom bardzo by się przydała lekcja tolerancji i uświadomienie, jak różnorodne są rasy występujące na świecie). Ale w Stanach? Tam z wielu powodów powinno być oczywiste, że koegzystują obok siebie biali, czarni, zółci i mieszani i nie powinno się nikogo pomijać w żadnej ze sfer życia. W Amerykaanie mamy całe mnóstwo przykładów poniżania i lekceważenia jej niebiałych mieszkańców, nie brak tu ich zmagań z losem, trudnościami, nietolerancją... Ale są też piękne, szczęśliwe i pełne nadziei chwile. I codzienność z wszystkimi jej aspektami: kłopotami, smutkami, radościami i drobiazgami dnia codziennego. To się po prostu czyta! Zwykłe (choć tak inne od naszego) życie fascynuje i wciąga jak znakomity kryminał czy bestseller. To powieść wielowarstwowa, rozbudowana, ale również przemyślana i dojrzała, po prostu znakomita! Pochłonęłam tę książkę błyskawicznie i z żalem się z nią rozstawałam. Zaryzykuję stwierdzenie, że nieco zazdroszczę tym, przed którymi dopiero lektura Amerykaany. Dla zachęty dorzucę, że znalazła się ona wśród 10 najlepszych książek roku wg "The New York Times" oraz zdobyła National Book Critics Circle Award 2014. Wystarczy? Dodam też, że bez wątpienia sięgnę po inne książki autorki, której nazwisko nastręcza pewnych trudności do wymówienia ;) Polecam, polecam, polecam!!! 
C. Ngozi Adichie, Amerykaana, Wyd. Zysk i S-ka, Poznań 2014, s. 762

2 listopada 2014

"Betonowy pałac" Gaja Grzegorzewska

Dzisiaj o książce nieco nietypowej jak na moje gusta... 
Nazwisko Gai Grzegorzewskiej było mi znane od dość dawna, jednak tylko z prasy literacko-kulturalnej, że się tak wyrażę. Z powodu ogromu literatury nie można, niestety, czytać każdego i wszystkiego, co się pojawi na rynku wydawniczym i tak też podchodziłam do twórczości pani Grzegorzewskiej. Jednak szumne i intrygujące zapowiedzi jej nowej książki- "Betonowy pałac" właśnie-  były dla mnie na tyle przekonujące, że uległam, kupiłam i przeczytałam...
A dziś cieszę się, że uległam podszeptom i świetnej reklamie. Betonowy pałac okazał się świetną książką, która intryguje, fascynuje i wsysa czytającego w swój świat bez reszty i niezwykle skutecznie. Te pięćset stron minęło nie wiadomo kiedy... Akcja (o tak! akcji tu mamy naprawdę dużo) powieści rozgrywa się w mrocznej części Krakowa, do którego po przymusowym oddaleniu powraca główny jej bohater- Profesor. Pewne okoliczności zmusiły go do wyjazdu daleko od rodzinnego miasta, a teraz wraca ze złudną nadzieją, że już będzie spokojniej, lepiej i bezpieczniej. Nic z tego! Nie będzie. Będzie tylko gorzej, ciężej, a demony przeszłości powrócą ze zdwojoną siłą i mocą. Codziennością Profesora stanie się walka, brutalność i intryga.
Jak tak sięgnę pamięcią, to dochodzę do wniosku, że to chyba pierwszy kryminał, jaki przeczytałam... Owszem, mam ich kilka na półce (m.in. trylogię Larsson'a czy książki Puzyńskiej), ale ciągle czekają na swoją kolej. Ominęła mnie natomiast moda na kryminały skandynawskie i nasze, polskie, podobno coraz lepsze i w coraz większej ilości. Po prostu ich nie czytam, bo ogrom książek jaki posiadam i fakt, że czas, półki i fundusze na książki nie są z gumy, eliminuje je z mojego kręgu zainteresowań. Tym bardziej byłam ciekawa Betonowego pałacu, który był dla mnie swego rodzaju nowością i tym chętniej po niego sięgnęłam. I był to dobry wybór. Poza mocną, męską treścią (pełną wulgaryzmów, potoczności i zwykłego chamstwa), dostajemy naprawdę dobrą rzecz: mocno intrygujący kryminał, z zapętleniem losów bohaterów, ich przewinień i zasług, gdzie nikt nie jest tym, kim wydaje się być. Czytałam gdzieś, że to męska literatura... Być może, ale ja świetnie się w niej odnalazłam i pochłonąłem z ogromną przyjemnością i ciekawością. Na okładce Magdalena Cielecka anonsuje, że to świat, o którym wolimy nie wiedzieć (a przecież wiemy, jeśli nie z życia, to z mediów), ale który fascynuje tak silnie, że trudno mu się oprzeć. Prawdziwie męska proza, mocna i dosadna, przy tym błyskotliwa i intrygująca. Mroczna i jednocześnie finezyjna książka. W punkt! Dokładnie tak samo o niej myślę. Zatem "Betonowy pałac" polecam i to bardzo! Świetna rzecz i dla wymagającego czytelnika i miłośnika kryminałów czy wreszcie zwykłego "zjadacza książek". Dodam jeszcze, że mi mało i z wielką chęcią dopisałabym kolejne rozdziały do tego mrocznego pałacu i jego mieszkańców... Nie oznacza to jednak, że teraz łapczywie rzucę się do czytania kolejnych kryminałów i sensacji, ale na Gaję Grzegorzewską będę już miała oko ;)
G. Grzegorzewska, Betonowy pałac, Wyd. Literackie, Kraków 2014, s.506

26 października 2014

Miks...

Wracam. Na początek z miksem zdjęć :) W pierwszej części jeszcze te wakacyjne, z wrześniowego wypoczynku na Podkarpaciu. Część druga- drobiazgi dnia codziennego z kilku ostatnich dni. Zapraszam :)
Wakacyjna rozpusta :>
Zachód słońca na Kotlinie...
 
Jasło. Widok na osiedle Niemęża i nasza codzienna trasa "do miasta"...

Piękny park jasielski...
"Człowiek nie wielbłąd..." ;) 
Jasielski rynek
Zagadka: znajdź Niemęża... ;)
I jeszcze trochę rozpusty... 
I jeszcze...
Kościółek w Kątach 
W drodze na górę Grzywacką

Rzeszów 
Pomnik Tadeusza Nalepy



Rzeszowski rynek...
Słynny pomnik ;)
Lodom póki co już dziękujemy...
... za to sezon na gorącą herbatę w każdej ilości uważam za otwarty
Niesamowicie przyjemna lektura na jesienną słotę :)
Ogromna kawa! Uwielbiam! :))) 
Aktualnie czytam...
A nie mówiłam, że PiP to zły sklep? ;)
Koncert Grave i Entombed. Poznań, Eskulap
Kolejny przebój Chloe :)
 Nowe kubki :)
"Zapasy" na jesień, zimę i... kolejne miesiące... 
... i te też! :)))