31 stycznia 2014

Filmowo...

W tym tygodniu miałam dobrą rękę do wyborów filmów, jakie obejrzę. Obejrzałam ich kilka, z czego pięć było naprawdę dobrych. Każdy z nich jest "z innej parafii", ale w niczym mi to nie przeszkadza. Kryterium doboru filmów, jakie oglądam, zawsze jest mój gust i moje "widzimisie" :) Obejrzałam trzy nowe i dwa starsze, które widziałam nie raz, ale na tyle dobre, że daję się skusić ponownie, filmy.

American Hustle (2013)
Film dobry, z fajną muzyką, scenografią i dobrą obsadą. Panowie Cooper i Bale nieźli, ale wg mnie daleko im do brylujących na ekranie pań: Amy Adams i Jennifer Lawrence. Pomysł na film o dwójce świetnych oszustów i wmieszanego w ich szyki agenta FBI, osadzony w latach 70. i 80., uważam za całkiem udany, a dwie godziny jego oglądania na pewno nie są zmarnowane. To naprawdę fajne, rozrywkowe kino na wolny wieczór.

Układ (2013)
W przypadku tego filmu nie ma potrzeby specjalnie się rozpisywać. Ot, dobry kryminał z wątkiem politycznym i terrorystycznym. Oglądało się go dobrze i bez znudzenia, co ważne, bo często w tego typu filmach od początku wiadomo, kto jest kto i czyja jest wina. Plus dla filmu za rolę Riz'a Ahmed'a (http://www.filmweb.pl/person/Riz+Ahmed-544911), do którego mam pewną słabość od czasu jego roli w filmie "Triszna. Pragnienie miłości" (który, nota bene, również polecam).

Złodziejka książek (2013)
Ten film uznaję za najlepszy z oglądanych w tym tygodniu. Jak już napisałam na fb, film po prostu magiczny! Traktujący o ciężkich losach wojennych w sposób piękny i wzruszający. Główną bohaterką filmu jest Liesel, która trafia do rodziny zastępczej (świetny i uwielbiany przeze mnie Geoffrey Rush i równie znakomita w każdej roli Emily Watson) i musi odnaleźć się w nowej sytuacji. Nieustannie towarzyszą jej książki i słowo pisane (dla mnie ogromna zaleta). Dość powiedzieć, że uroniłam łzę na tym filmie, co zdarza mi się niezmiernie rzadko, żeby opisać jak jest wzruszający i chwytający za gardło. Film powstał na podstawie książki Zusak'a Markus'a, z założenia napisanej dla młodzieży i cieszącej się statusem światowego bestsellera. Wiele razy słyszałam o niej wielce pochlebne opinie, ale dotąd (przekonana, że jestem już na nią zbyt "wiekowa") jej nie czytałam. Po obejrzeniu filmu przeczytam ją na pewno!


Skazany na bluesa (2005)
Widziałam kilkanaście razy i pewnie będę nadal (Kino Polska mi to gwarantuje, puszczając go średnio raz w tygodniu, a gdyby zaprzestali- mam na płytce). Wszystko w "Skazanym..." mi pasuje: Tomasz Kot jako Riedel, pozostali aktorzy w swoich rolach, trudny temat narkomanii i ciężkiej doli rodziny dotkniętej nałogiem, ówczesne czasy i fajnie pokazany Górny Śląsk, no i przede wszystkim muzyka Dżemu. Powinnam właściwie powiedzieć, że ja ten film słucham, bo muzyka w nim co chwilę, a tylko czasami zerkam na ekran (znam film na pamięć, więc nie muszę go oglądać w skupieniu i z ciekawością, co też nastąpi w nim za moment). Są takie filmy, które widziałam wiele razy, a mimo to do nich wracam, bo to po prostu lubię.


Plac Zbawiciela (2006)
Wczoraj na TVP Kultura leciał... Film bardzo dobry, ważny, doceniony i wielokrotnie nagradzany. Są takie filmy, że jak się je ogląda, to aż boli (nie dosłownie, ale widz niemal czuje emocje płynące z ekranu) i ten jest dla mnie jednym z takich. Oglądałam go wczoraj chyba trzeci raz i po raz trzeci mocno mną potrząsnął i przygnębił. Czym? Ano historią, jaką porusza i świadomością, że takie rzeczy dzieją się na co dzień (dramat rodziny, tarapaty finansowe, rozbicie małżeństwa, brak perspektyw na przyszłość). Co wrażliwszym czy bardziej empatycznym odradzam, bo po co się dodatkowo dołować, skoro życie w realu jest wystarczająco trudne i ciężkie. Dla pozostałych- pozycja obowiązkowa!
 

26 stycznia 2014

"Szklany klosz" Sylvia Plath

Przy okazji robienia zdjęć moim zbiorom książkowym, wyciągnęłam sobie z zakamarków kilka książek do przeczytania w najbliższym czasie. Jedną z nich był sławny "Szklany kosz" Sylvii Plath. Sławny, bo pewnie każdy (a już na pewno każda) czytający czytał go, kojarzy jego autorkę albo coś tam o tej książce słyszał. Sylvia Plath (1932-1963) była obiecującą amerykańską poetką, pisarką i eseistką, a "Szklany kosz" (w dużej mierze powieść autobiograficzna) jest jej najbardziej znanym dziełem. Sylvia od dziecka wykazywała niebywałe zdolności literackie i poetyckie, a także prowadziła swój dziennik. Szczęśliwie posiadam na półce jej "Dzienniki 1950-1962", wydane w języku polskim tylko raz, wiele lat temu, co powoduje, że pojedyncze egzemplarze wyczerpanego nakładu osiągają na Allegro zawrotne ceny. Wkrótce po nie sięgnę i pewnie zrecenzuję. Wracając do Sylvii... Cierpiała ona na zaburzenia afektywne dwubiegunowe, charakteryzujące się m.in. głęboką depresją i stanami maniakalnymi, co skutkowało wielokrotnymi pobytami w szpitalach psychiatrycznych i próbami samobójczymi. Szczęścia poetce nie dało małżeństwo z Tedem Hughes'em i urodzenie dwójki dzieci. W 1963 roku popełniła samobójstwo. "Szklany kosz" wydano już po jej śmierci. Plath stała się lata później bożyszczem amerykańskich feministek, a jej proza i poezja znalazły się na światowych listach bestsellerów.
Sylvia Plath w 1957 r.  Zdjęcie ze strony: http://en.wikipedia.org/wiki/Sylvia_Plath

Ten spory wstęp ma swoje uzasadnienie, gdyż po przeczytaniu "Szklanego kosza" widać wyraźnie, że Sylvia Plath pisząc o Esther Greenwood tak naprawdę pisała o sobie...
Swój egzemplarz "Szklanego kosza"(od razu napomknę, że jest mnóstwo jego wydań) kupiłam onegdaj na Allegro za jakieś niewielkie pieniądze i odłożyłam na "kiedyśtam"... Nadszedł jego czas właśnie teraz. Na okładce mojego wydania widnieje: ""Szklany kosz" to niezwykły monolog młodej kobiety, ukazujący bogaty świat jej wrażliwości i wyobraźni, przeżyć wewnętrznych i doświadczeń życiowych; to zarazem pasjonujący obraz Ameryki ludzi młodych, którzy nie zawsze radzą sobie z nadmiarem stresów i wynaturzeń współczesnej cywilizacji, nie zawsze mogą utrzymać się na powierzchni życia i często już na progu dorosłości oscylują między chorobą psychiczną a marginesem społecznym". Bardzo to trafne i jakże aktualne i dziś! Właściwie nie trzeba tu wiele dodawać, kto ma przeczytać, z pewnością przeczyta, kto nie, ten i tak po "Szklany kosz" nie sięgnie. Ale kilka słów od siebie oczywiście dodam. Zacznę od rzeczy banalnej, czyli od tego, że książkę czyta się błyskawicznie i jednym tchem. Czytałam i zastanawiałam się, czy Esther upora się sama ze sobą czy podda i zakończy swoje życie. Jak było, oczywiście nie zdradzę. Momentami bardzo współczułam bohaterce "Szklanego...", a chwilami miałabym ochotę nią mocno potrząsnąć i nawrzeszczeć (choć dobrze wiem, że w większości przypadków takie działania nic nie dają, bo jest pewna pula przeżyć i błędów, jakie każdy samodzielnie musi rozpracować i popełnić na własny rachunek). W pewnym, niewielkim stopniu mogłam też się utożsamić z bohaterką książki, bo jej przeżycia są nieobce niemal każdemu z nas, na pewnym etapie życia. I jedni dają sobie radę i trwają, inni nie odnajdują w sobie bodźca do życia i rezygnują... Dodam jeszcze, że mimo iż oceniam książkę na plus, to nie wywarła na mnie takiego wrażenia, jakiego oczekiwałam po niej słysząc rozliczne zachwyty i peany na jej część. Mam też teorię, że to z powodu mojego wieku (wciąż młodego, ale już nie smarkatego i naiwnego) i bagażu doświadczeń, jaki już "dźwigam". Jeszcze kilka lat temu pewnie byłabym bardziej przejęta i poruszona tragicznymi przeżyciami i nieszczęściami bohaterki "Szklanego kosza". Polecam, mimo powyższych drobnych obiekcji, bo warto znać. 
S. Plath, Szklany kosz, Wyd. Książka i wiedza, Warszawa 1989, s. 365

BONUS
Żeby nie było tak depresyjnie...
Nowe "wynalazki" Milki :)
Mój zestaw obowiązkowy. Zwłaszcza w niedzielę :)































25 stycznia 2014

"Zakochania" Javier Marias

Jak to często u mnie bywa, zaczęło się od okładki. Czarno-biała z parą, której odbicie widnieje w lusterku. Przeczytanie zapowiedzi książkowej było tylko formalnością, bo już postanowiłam, że muszę przeczytać. Nazwisko autora niewiele mi mówiło, jako że do tej pory nie spotkałam się z jego twórczością. Teraz już wiem, że w Polsce ukazało się kilka jego pozycji, że są chwalone i cenione, a Marias'a typuje się jako kandydata do Literackiej Nagrody Nobla...

Zacznę od tego, że nie jest to lektura "łatwa, lekka i przyjemna". To kawał solidnej, dobrej literatury, która wymaga skupienia i myślenia (co zresztą zawsze się przydaje ;). Od początku podobał mi się tytuł i po przeczytaniu wiem, że jest on bardzo a'propos, bo zakochania właśnie (żony w mężu, przyjaciela w żonie przyjaciela czy Marii w Diaz-Vareli) są motorem działań bohaterów tej książki. To miłość powoduje bohaterami i jest kanwą wydarzenia, jakie ma tu miejsce.
Maria Dolz, redaktorka wydawnictwa, codziennie przed pracą zachodzi na śniadanie do jednej z madryckich kawiarenek i obserwuje tam parę, która również bywa tam co rano. Małżeństwo to ją fascynuje, mimo że ona sama nic o nim nie wie i słowa z nim nie zamieniła. Snuje o owej parze domysły i fantazje, a które to "zajęcie" z czasem stają się jej codziennym rytuałem i nieodzownym elementem dnia. Aż któregoś dnia para nie pojawia się w kawiarni... 
I w tym momencie zaczyna się prawdziwa uczta literacka. Nie ma tu właściwie żadnej akcji, zawirowań, nagłych porywów uczuć... Mamy w zamian mnogość rozważań nad życiem, uczuciami, śmiercią czy zakochaniem właśnie. Sporo tu odniesień literackich, m.in. do Balzaka czy Dumas'a, aluzji, niedopowiedzeń, analizy uczuć i miłości... Narracja jest wymagająca i niełatwa, nie ma tu momentów lżejszych, które byłyby swego rodzaju wytchnieniem dla czytającego. Czytania nie ułatwia brak dialogów, skomplikowana składnia i zdania wielokrotnie złożone, które już same w sobie ciężko się czyta. Czytając "Zakochania" przez cały czas trzeba być wyciszonym i maksymalnie skupionym, bo chwila nieuwagi może skutkować tym, że umknie coś szalenie istotnego, coś przegapimy. Sama na początku byłam nieco znużona i zniechęcona tą książką, ale mam taki nawyk, że jak już zaczynam coś czytać, to zawsze do końca i nie odrzucam książek w połowie. I w tym przypadku dobrze się stało. Bo właśnie w okolicach połowy dogłębnie się w niej zanurzyłam i już ciężko mi było się od niej oderwać i warto było przez "Zakochania" "przebrnąć". Niemniej jednak to książka zdecydowanie dla wytrawnych i zaprawionych w bojach "czytaczy" ;)
Zaznaczyłam sobie w "Zakochaniach" dwa bardzo dla mnie wartościowe fragmenty... 
"(...) Wystarczy rzucić okiem na pokój osoby, która odeszła na zawsze, żeby zdać sobie sprawę, ile rzeczy zostało przerwanych i zawieszonych w próżni, ile rzeczy w jednej chwili staje się bezużyteczne i zbędne: no tak, powieść z zaznaczoną stroną i wskazującą, że już następne nie będą przeczytane, ale i lekarstwa, nagle przeistoczone w coś najbardziej błahego i które niebawem trzeba będzie wyrzucić, albo specjalna poduszka czy też specjalny materac, na których nie będzie już spoczywać ani ciało, ani głowa; szklanka wody, z której żaden już łyk nie zostanie upity i paczka zabronionych papierosów, ledwo uszczknięta, bo brak tylko trzech sztuk, i cukierki które mu kupowano i których nikt nie będzie miał śmiałości dokończyć, jakby sięgnięcie po nie równoznaczne było z kradzieżą albo może nawet z profanacją; okulary, które już nikomu nie posłużą i wyczekujące ubrania, które będą wisiały w szafie przez wiele dni albo przez wiele lat, dopóki ktoś, w przypływie odwagi, nie zdecyduje się ich zdjąć; kwiaty, którymi nieboszczka się opiekowała i pieczołowicie podlewała, a teraz pewnie nikt nie będzie chciał się tym zająć, i krem, który stosowała na noc, ślady jej delikatnych palców jeszcze są pewnie widoczne na słoiku (...)" (str. 89 i to jeszcze nie koniec zdania!)
"(...) Złą stroną wielkich nieszczęść, z tych co to przygniatają nas całkiem i sprawiają wrażenie, że nie zdołamy ich znieść, jest to, że osoba dotknięta przez nie jest przekonana lub wymaga niemal, że z ich odejściem świat się kończy lub skończyć powinien, a tymczasem świat nic sobie z tego nie robi i trwa dalej, a nawet ciągnie ze sobą nieszczęśnika (...)" (str. 135). 
A na zachętę, zdanie z tyłu okładki: "Metafizyczna eksploracja pod przykrywką intrygi i morderstwa. Niezauważalnie wciąga bez reszty" Spectator

 
J. Marias, Zakochania, Wyd. Sonia Draga, Katowice 2013, s. 376


 

18 stycznia 2014

Mój księgozbiór :)

Tak jak obiecywałam (Beata, chciałaś- to masz ;), uwieczniłam moje zasoby książek. Wyznam, że była to ciężka fizyczna praca (musiałam skakać po drabinie i dźwigać książki na podłogę i z powrotem na ich miejsce), ale przynajmniej mam dokumentację, ileż to ja tego dobra mam "na stanie" ;) Przy okazji sprawdziłam, co też stoi na meblach w drugim rzędzie i kilka książek z górnych półek przesunęłam na dół, do przeczytania w pierwszej kolejności. Ubolewam, że i ja i moje książki męczymy się bez porządnych regałów. Te być może pojawią się w tym roku (a przynajmniej mam taki plan), ale bywa różnie. Mimo ogromu literatury w domu, nie mam żadnych oporów i skrupułów w ciągłym dokupowaniu następnych pozycji :) Podejrzewam, w związku z powyższym, że niektórych książek być może nie zdążę przeczytać "w tym życiu", ale to też dla mnie nie powód, żeby ich nie dokupować i czytać tego, co już mam. Za dużo dobrych książek, za mało czasu...
Uprzedzam, że zdjęcia będą dość chaotyczne ;)
Ufff... To by było na tyle (póki co ;).  Tak na dzień dzisiejszy prezentują się moje zbiory i jestem z faktu ich posiadania dumna i szczęśliwa. Szalenie lubię ten moment, kiedy kończę czytać książkę i zastanawiam się po którą sięgnąć teraz. A wybór mam ogromny i nieograniczony :) Dodam jeszcze, że nie uwieczniłam na zdjęciach mojej kolekcji encyklopedii i publikacji naukowych, które rezydują w drugim pokoju. 

BONUS :)
Ciotki Chochlik, który mi dziś przy zdjęciach pomagał, ale przede wszystkim psocił :)
 
 

16 stycznia 2014

Miks...

Dzisiaj taki mały, lekki i niezobowiązujący post. Kilka zdjęć, parę słów... Od razu przyznaję- nie mam weny, żeby dziś pisać, za to kilka zdjęć zrobiłam ;) Cały czas czytam, codziennie oglądam jakiś film, ale nie o wszystkim warto pisać (i pamiętać), stąd cisza na blogu. Lada chwila spróbuję uwiecznić moje księgozbiory na zdjęciach, ale dzisiejsza szarówka mi to skutecznie uniemożliwiła i zniechęciła. Może jutro... :)

Piękne zachody słońca zaledwie kilka dni temu. Teraz zniknęły i czekam na nie z niecierpliwością.
Śniadanie o 13 :) Cotygodniowy niezbędnik, czyli Duży Format i ulubione Zwierciadło
Czytam! Ciągle czytam... A jakże! :)
Najnowsze "w rodzinie" :)
Uwielbiam świece!
I jeszcze więcej świeczek! Dziś pan kurier mi przyniósł :)
 

6 stycznia 2014

Tusk kontra Wałęsa

Tak to już mam, że jak mnie jakaś książka zainteresuje, to muszę ją mieć (dosłownie: kupić) i sama się przekonać, jaka ona jest. Owszem, zerkam na Lubimy czytać i mam kilka blogów książkowych, na które regularnie zaglądam, ale nie rzutują one zasadniczo na moje wybory/zakupy książkowe. Skutkiem tego raz na jakiś czas kupuję książkę, którą spokojnie mogłabym sobie podarować. Co prawda czasami przychodzi mi na myśl, żeby te "kilka" przeczytanych książek sprzedać na Allegro lub oddać bibliotece publicznej, ale do realizacji owego zamierzenie jeszcze nie doszło i stosy mi w domu rosną jak szalone :)
Dziś o dwóch książkach w podobnym tonie, z których jedna jest zakupem, o jakim mowa powyżej... 
 


Danuta Wałęsa "Marzenia i Tajemnice"
Jak tylko książka ujrzała światło dzienne, byłam zdecydowana ją kupić i przeczytać. Pomyślałam sobie, że nie zaszkodzi dowiedzieć się czegoś więcej o małżonce Lecha Wałęsy, która zawsze i wiernie stała w jego cieniu. Poza tym było o tej książce tak głośno (świetna sprzedaż, bestseller Empiku, znakomity PR), że uznałam, że kto jak kto, ale jako miłośniczka słowa pisanego i lubiąca wiedzieć "z pierwszej ręki", muszę po nią sięgnąć. Tak też się stało i się na niej zawiodłam... Właściwie nie wiem skąd ten zawód, bo mogłam się spodziewać, że życie pani Wałęsowej to głównie mąż i dzieci (zwłaszcza one), ale liczyłam na jakieś smaczki (nie sensacje) z życia znanej rodziny Wałęsów, na jakieś wspomnienia, nieznane wydarzenia... I niestety niczego takiego w tej książce nie ma. Wspomnienia pani Danuty ograniczają się do suchego relacjonowania jej życiorysu i kolejnych przyjść na świat jej dzieci. Dla mnie nuuuda... Miałam nadzieję, że spotkania z polskim papieżem, możnymi tego świata czy uroczystość odbierania w zastępstwie za męża Pokojowej Nagrody Nobla zostaną potraktowane obszerniej i od kulis. Nic z tego! Wszystko jest po łebkach, a zwrot jaki najczęściej pada w książce to "nie pamiętam". Nie pamiętam jak było, gdzie było, kiedy było, z kim, jakie słowa padały, co się wydarzyło... Prywatne życie pani Danuty też niczym się nie wyróżnia. Żadnych zainteresowań, hobby, pasji, czasu dla siebie... Ale to sobie tłumaczę gromadą dzieci, które trzeba było ogarnąć (z marnym skutkiem, co wszyscy wiemy), brakiem czasu, wykształcenia i potrzeb wyższego rzędu. Cóż książkę przeczytałam, pożyczyłam kilku osobom i odłożyłam. Czasu przy niej nie zmarnowałam, bo mimo rozdmuchanej objętości, czyta się szybko, w czym pomagają zdjęcia i faksymile dokumentów. Ale nie polecam i radzę ją sobie darować.
 D. Wałęsa, Marzenia i tajemnice, Wyd. Literackie, Kraków 2011, s. 547

Małgorzata Tusk "Między nami" 
Po rozczarowaniu (niewielkim, ale jednak) książką Danuty Wałęsy, pomyślałam sobie, że mam za swoje i nie będę więcej sięgała po książki osób, które jednak nie powinny ich pisać, takie z nurtu "celebryckiego", choć trudno uznać panią Wałęsową czy Tuskową za należące do tej grupy, no ale... Pojawiła się książka Małgorzaty Tusk i doszłam do wniosku (słusznego, jak się okazało), że skoro przeczytałam książkę pani Wałęsy, to dam też "szansę" pani Tusk. Tym bardziej, że pojawiały się opinie, że to mądra, ciekawa i po prostu fajna książka. Kupiłam więc i przeczytałam. I tu bardzo pozytywne zaskoczenie! Książka jest naprawdę dobra :) Czyta się ją niemal "jednym tchem". Jest mądra, bardzo ciepła, wypełniona spostrzeżeniami (jakże celnymi) i wspomnieniami pani Małgosi (tak wolę o niej myśleć po lekturze jej książki :). Mnóstwo w niej fajnych treści, np. "(...) Zaczęłam powoli przecierać swoje ścieżki, żeby uniezależnić się od męża, od jego pracy, od jego polityki, bo uważam, że to jest najważniejsze dla kobiety. Kiedy jest się z mężczyzną, za wszelką cenę, w każdym momencie, należy budować własne życie. Nawet jeśli wydaje ci się, że jesteś od mężczyzny całkowicie uzależniona, zawsze gdzieś tam istnieje choćby malusieńka nisza, która pozwoli ci uchronić się przed tą zależnością (...) czy "(...) Pomyślałam wtedy, że może czasami nie warto wracać do pewnych miejsc, szczególnie tych, które kiedyś były najważniejsze (...). I że powroty do dawnych stron, przyjaciół i książek z reguły nie wzbudzają takich samych uczuć jaki kiedyś (...)". I szczególnie fajny fragment dla mnie: "(...) W liceum zaczęłam czytać jak szalona. Książki, których w porównaniu z dzisiejszymi czasami było mało, stanowiły dla mnie namiastkę innego życia. Przepustkę, zaproszenie do świata, który był absolutnie niedostępny, nierealny, a przez to piękny i wyśniony. Kiedy trafiłam na książkę, która mnie fascynowała, nie mogłam się oderwać, czytałam, leżąc, siedząc, chodząc, w łazience, pod kołdrą z latarką, czasami do rana. Potrafiłam przeczytać dwie książki dziennie (...)." Czy może być piękniejsze stwierdzenie dla kogoś tak kochającego książki i czytanie jak ja? ;) Mnóstwo tu także zdjęć prywatnych, z podróży, rodzinnych. Opowieści (ciekawe i barwne) o podróżach, przyjaciołach, spotkaniach z małżonkami rządzących światem, nie brak tu dylematów i problemów, z jakimi boryka się każdy z nas, sporo polityki i jej ludzi... Nie wspomnę już, że książka jest pięknie i starannie wydana, bo przy jej treści, to zaledwie drobiazg. Podsumowaniem notki o książce pani Tusk, niech będzie stwierdzenie, że po skończeniu jej czytania, żałowałam, że już się skończyła i chciałabym jej więcej. I to jest wg mnie najlepsza rekomendacja dla niej. Polecam serdecznie, bo warto jej poświęcić uwagę :)
 
M. Tusk, Między nami, Wyd. Znak, Kraków 2013, s. 361
 
Gwoli ścisłości dodam jeszcze, że moja ocena owych książek jest całkowicie subiektywna i nie miały na nią wpływu ewentualne sympatie dla dokonań małżonków pań: Tuskowej i Wałęsowej, bo takich sympatii dla nich nie ma.  Nie cenię zbytnio i nie kibicuję czy też dawniej tego nie robiłam (w przypadku b. prezydenta) ani Donaldowi Tuskowi ani Lechowi Wałęsie. Potraktowałam te książki, jako żywe wspomnienia zwykłych kobiet, którym dane było zaznać trochę niecodziennego życia.
 
Dziękuję za uwagę ;)