29 czerwca 2014

"Zakazana" Anouk Markovits

To będzie moja pierwsza recenzja pisana "na gorąco". Książkę skończyłam czytać kilka minut temu i postanowiłam, że napiszę o niej już teraz, bez zwłoki. Od razu też zaznaczam, że nie jest to jakaś fenomenalna książka i tak się spieszę, żeby o niej opowiedzieć, ale pozycja bardzo interesująca i zdecydowanie warta uwagi. Zatem do rzeczy... Dziś o "Zakazanej" autorstwa Anouk Markovits.
Na okładce widnieje, że "Zakazana" to pełna emocji opowieść o zderzeniu niezachwianej miłości, nieustępliwego prawa i wielowiekowej tradycji. Cytuję to zdanie, bo bardzo trafnie opisuje o czym stanowi książka Markovits. Podobnie jak opis: w tej nie mającej precedensu podróży daleko w głąb najbardziej zasklepionej w sobie chasydzkiej sekty satmar, poznajemy rodzinę rozdartą między wiarą a prywatną tęsknotą. Ja dodam do tego, że opowiada ona dość szczegółowo i bardzo ciekawie o losach rodziny żydowskiej z chasydzkiej sekty satmar (przed przeczytaniem tej książki nigdy o niej nie słyszałam...). Skupia się przede wszystkim na dwóch dziewczynkach: Mili i Atarze, które zrządzeniem losu stają się sobie bliskie niczym siostry. Obserwujemy losy dziewczynek i ich najbliższych na przestrzeni kilkudziesięciu lat, a przy tym dowiadujemy się jak z bliska wyglądają codzienność, obyczaje i święta ortodoksyjnej żydowskiej społeczności. I jak to często bywa, jedna z bohaterek odrzuca życie według religii, natomiast druga przestrzega ich rygorystycznie, co nie znaczy że bez wątpliwości i zachwiania fundamentów, na jakich się opiera. Brzmi prosto i nieskomplikowanie, ale zapewniam, że tak nie jest. Przyznam, że niewiele dotąd wiedziałam o judaizmie, jego naukach i wyznawcach. Jak każdy wiem o holocauście i Żydach tyle, co wszyscy- jakieś strzępki informacji, nauki z lekcji historii, doniesienia medialne, głównie (jak sądzę) stereotypy i kalki. Mój stosunek do nich jest neutralny- nie mam nic przeciwko, nie jestem też sympatykiem tego narodu, ale to raczej wynika z braku znajomości kogokolwiek pochodzenia żydowskiego, niewiedzy i nie zagłębiania się w temat. Coś na zasadzie- skoro mnie nie dotyczy, to nie będę się specjalnie interesowała. Książka Anouk Markovits dość mocno rozjaśniła mroki mojej niewiedzy i nie waham się stwierdzić, że sporo się po jej przeczytaniu dowiedziałam. Jest bardzo rzetelnym źródłem wiedzy o Żydach i ich życiu, nie brak tu ślepej wiary, obyczajów niezrozumiałych dla gojów (ludzi nie-Żydów), surowości i nakazów, ale też kontrowersji, słabości, zwątpienia i wielkiej miłości... Innymi słowy- samo życie. Tyle, że tak inne i niejako "egzotyczne" dla mnie i mi podobnych. Przyznam, że wiele zwrotów żydowskich słyszałam po raz pierwszy w życiu (autorka umieściła nawet w książce mały słowniczek) i że często byłam zbulwersowana i oburzona tym, co przeczytałam. Wiem, że kwestia żydowska budzi (i pewnie zawsze tak będzie) silne emocje i kontrowersje, że to wciąż temat nieprzerobiony i przemilczany, a próby podejmowane w celu edukacji społeczeństwa i przybliżenia mu "jak to było kiedyś" z tymi Żydami spotykają się z oporem i wrogością (że wspomnę tu tylko o Jedwabnem czy fali krytyki i nienawiści skierowanej w stronę twórców filmu "Pokłosie", bardzo dobrego, wtrącę). Jest to temat rzeka, a miejsce na szerszą dyskusję na ten temat nie to. Miało być wszak o książce... Czyta się ją bardzo dobrze. Wciąga i intryguje od początku do końca, treść jest interesująca, bo bardzo ludzka i życiowa, ale też nowa i niespotykana w innych książkach (no chyba, że ktoś pasjami czyta o tematyce żydowskiej). Notka biograficzna o autorce z której dowiadujemy się, że Anouk Markovits wychowywała się we Francji w rodzinie chasydzkiej należącej właśnie do sakty satmar, że uczyła się w religijnym seminarium w Anglii czy też że porzuciła rodzinę, by uniknąć zaaranżowanego małżeństwa, czyni autorkę osobą wiarygodną i pretenduje do miana tej, która zna z własnego doświadczenie to, co opisała i co w dużej mierze mogło być jej udziałem. Pozwala to sądzić, że autorka pisała swoją powieść przynajmniej częściowo z autopsji i że nie wszystko w jej książce jest fikcją literacką. To kolejny plus "Zakazanej". 
Podsumowując: książkę jak najbardziej polecam. Przede wszystkim kobietom, ze względu na bardziej rozbudowaną empatię i możliwość spojrzenia na dolę (nierzadko ciężką) kobiet żyjących w całkiem innym świecie niż nasz. Ale i panowie, otwarci na to, co nowe mogą przeczytać "Zakazaną" bez uprzedzeń i z zainteresowaniem. Polecam.
 A. Markovits, Zakazana, Wyd. Świat książki, Warszawa 2014, s. 289

15 czerwca 2014

Miks...

Prezenty z Paryża. Od Gosi :)
Zakupy apteczne
Te maluchy zabiorę na urlop ;)
Nowe...
... i te też :)
Mój przebój na upały: mrożona kawa.
Pijemy... ;)
Mała rozpusta :)
Niedawny wypad do tureckiej knajpki Sofra
I jeszcze kilka zdjęć z dzisiejszego dnia. Korzystając z pięknej pogody i dnia wolnego, wybraliśmy się z Niemężem "na miasto". Wypiliśmy piwko na nowej ogromnej barce Królowa Jadwiga (która zastąpiła bardzo przez nas lubianą Anę), a następnie wstąpiliśmy do klimatycznej kawiarni Art Cafe w gorzowskim teatrze.

14 czerwca 2014

"Na krawędzi zawsze" J.A. Redmerski

Było już u mnie (tu ) o "Na krawędzi nigdy", to jasne jest, że musi być i o "Na krawędzi zawsze". Dla przypomnienia dorzucę tylko, że to swego czasu szalenie popularna opowieść o losach Camryn i Andrew, którym los oprócz pięknej miłości zesłał sporo trudności i dramatów "po drodze". Pisałam o pierwszej części, że zrobiła na mnie jak najlepsze wrażenie i chętnie sięgnę po jej kontynuację. Co też, kilka dni temu, uczyniłam...
Ponieważ pierwsza część powieści J.A. Redmerski zakończyła się dość nieoczekiwanie, ale i z happy end'em, ciekawa byłam co też autorka wymyśli, żeby kontynuacja trzymała poziom i była podobnej jakości, co "Na krawędzi nigdy". Dla mnie tamta książka mogła się zakończyć i nie mieć już ciągu dalszego, ale jej spory sukces (zapewne również finansowy) skłonił pisarkę do dopisania dalszych losów Camryn i Andrew. I co z tego wyszło? Ano dość przeciętne, ale na szczęście na średnim poziomie czytadło, raczej przewidywalne i bez emocji, jakich można było zaznać przy czytaniu pierwszego tomu. Nie to, że złe czy zupełnie nudne, ale jednak bez takiego polotu jaki miała jedynka. Treści zupełnie nie będę przybliżała (poza tym, że para znowu wyrusza w drogę i tym razem nie tylko po Stanach, że ponownie los nie szczędzi im trudności, ale że mimo wszystko trzymają się razem i kochają bajecznie, a ich uczucie dojrzewa i krzepnie), bo może jednak ktoś się pokusi o jej przeczytanie i nie będę z góry uprzedzała faktów ;) Mam wrażenie, że autorka trochę "na siłę" dopisała tę drugą część, ale nie skazuję jej na zupełne odrzucenie i zignorowanie. Choćby z racji tego, że jest kontynuacją czegoś, co było fajne i że (przynajmniej ja tak robię) po prostu pasuje doczytać ciąg dalszy historii, której początek już znamy. Podobnie jak jedynkę czyta się szybko i dobrze, jednak mniej emocjonująco i wciągająco. Od pierwszej części nie mogłam się oderwać, drugą natomiast odkładałam na później, bo akurat miałam coś lepszego do roboty. Jednak nie jest z nią tak źle, żebym mogła czas jej poświęcony określić zmarnowanym. Aż tak to nie! Było nawet miło, ale często zdarza się, że po świetnej jedynce powstaje przeciętna dwójka (a czasem trójka, co tutaj szczęśliwie nie będzie miało miejsca). Losy Camryn i Andrew zostały opowiedziane i nie ma już nic więcej do dodania. I tak jak polecałam serdecznie jedynkę, tak dwójkę należy potraktować jako opcję dodatkową: można doczytać, co wydarzy się po końcu części pierwszej, ale równie dobrze można ją sobie odpuścić.
"Dla każdego,
kto kiedykolwiek miał chwilę słabości.
Nie będzie boleć wiecznie,
więc nie trać kontroli."

J.A. Redmerski, Na krawędzi zawsze, Wyd. Filia, Poznań 2014, s. 444

5 czerwca 2014

"Złodziejka książek" Markus Zusak

Miałam z tą książką mały problem. Pamiętam jej pierwsze wydanie i entuzjastyczne recenzje, ale wtedy się jej oparłam. Nie kupiłam, nie przeczytałam. Niedawno pojawił się film o tym samym tytule będący ekranizacją "Złodziejki..." (bardzo udaną, dodam i chwaloną przeze mnie już tu, na blogu) i klamka zapadła: biorę się za książkę. Przed obejrzeniem filmu miałam niewielki dylemat- wydawało mi się, że jestem już nieco zbyt wiekowa na tę książkę i że owszem, nie można jej odmówić wielkości i zachwytów nad nią, ale to jednak nie dla mnie. Film przekonał mnie, że moje wcześniejsze "rozterki" były bezsensowne, bo to pozycja dla każdego i po prostu warto ją przeczytać. Zakupiłam zatem książkę (już z nową, filmową okładką) i z ogromną przyjemnością oddałam się jej lekturze...
Główną bohaterką książki (i tytułową Złodziejką), jest dziewczynka o imieniu Liesel. Poznajemy ją w momencie, gdy trafia do rodziny zastępczej w niemieckim miasteczku Molching i od tej pory przez kilka lat śledzimy losy jej i jej nowych bliskich. A losy to niewesołe, bo traci brata i mamę, bo trafia do obcych jej ludzi, bo wszystko (na początku) jest nowe i obce, wreszcie, bo to czas wojny. Czas ciężki, trudny i obfitujący w dramaty. Ale jest coś, co przynosi dziewczynce chwile ukojenia i radości- książki. Zdawałoby się, że to tak niewiele- papier z okładką i słowa, a jednak... Od pewnego momentu Liesel już się z książkami i słowem pisanym nie rozstanie. Jak się okaże w trakcie czytania, słowa mają naprawdę ogromną moc sprawczą. Narratorem "Złodziejki książek" jest śmierć. Ale nie ta dramatyczna i bolesna śmierć, jakiej można się obawiać, a śmierć mądra, dobrotliwa i wzbudzająca pewną sympatię. Mimo, że zbiera ogromne żniwa (wszak akcja książki przypada na czas II wojny światowej), można ją zrozumieć i oswoić... Opowiada nam o Liesel z sympatią i podziwem, a jednocześnie odbiera jej tych, których dziewczynka kocha. Ale nie można mieć o to pretensji, bo tak to już w życiu jest, że w pewnym momencie śmierć nadchodzi i czyni swoją powinność...
Książka jest po prostu piękna i na swój sposób magiczna. Niejednokrotnie w czasie czytania delikatnie się uśmiechałam i miałam takie refleksje, że mimo iż jest tak ciężko, to może być wesoło, śmiesznie i radośnie. Że najważniejsi są ci, których kochamy, a nie to co i ile mamy, bo to w jednej chwili może zniknąć, że ważni są przyjaciele, że w każdej sytuacji warto być człowiekiem honoru i dotrzymywać danego słowa, że przyzwoitość i uczciwość zawsze są w cenie... I mogłabym tak pewnie długo... Zrobiło też na mnie wrażenie w jaki sposób  poruszana jest w książce kwestia Żydów i ich zagłady. Dowiadujemy się o ich losach w sposób delikatnie zawoalowany, a jednocześnie nieprzekłamany i zgodny z prawdą. Mamy możliwość przyjrzenia się ludziom i ich bohaterskim czynom w czasach grozy i dramatu wojny.
Tak sobie myślę, że to naprawdę ważna, mądra i bardzo dobra książka. Jedna z tych, które powinny wędrować z rąk do rąk i zachwycać jak największe grono czytających. I że koniecznie powinny czytać ją dzieci. Ja co prawda ich nie mam, ale moje siostry i owszem i podejrzewam, że mój egzemplarz trafi do domu i dzieci którejś z nich. A może do jednej i drugiej, po kolei... 
"Złodziejkę książek" ogromnie polecam! To uniwersalna i wspaniała opowieść dla każdego od lat dziesięciu do stu ;)
M. Zusak, Złodziejka książek, Wyd. Nasza Księgarnia, Warszawa 2014, s. 495

1 czerwca 2014

Miks...

Jeden z najlepszych prezentów :)
Mój pierwszy kosmetyk made in Korea. Działa świetnie!
Nowości w łazience
Nowości książkowe...
... i jeszcze więcej nowości książkowych :)
Zaczynam robić w kuchni coś więcej niż tylko zmywanie naczyń ;)
Drobiazg z Apartu
Już za 5 dni! :)
Mój comiesięczny zestaw obowiązkowy!
Wreszcie są! Nasze, polskie, pyszne, najlepsze :)