22 marca 2015

Miks...

Piękny wieczór...
Pijemy i oglądamy Hobbita :D
Specjały. Z Biedronki :)
Żarło z Niemężem :>
Kilo szczęścia ;)
Wiosna. Czas na Chloe :)
"Blogerka" przy pracy ;)
Gazetowe love :)
A tu jeszcze z kawą :)
Dobroci z Minti Shop
Nowe w łazience...
... podobnie jak te.
Nowe
Nowsze
Najnowsze
Pięknie, ale mroźno dziś było w GW :)

21 marca 2015

"Zapach miasta po burzy" Olgierd Świerzewski

Zaopatrzona w wielki kubek gorącej herbaty bananowej, zapas chusteczek (bo katar się przyplątał) i z głową przewietrzoną po spacerze w parku (zimnym, mimo pierwszego dnia wiosny) zasiadam do komputera, by umieścić w swoim "miejscu pamięci" wielką i wyjątkową  książkę. Książkę znakomitą i porywającą. Już jakiś czas temu o niej słyszałam, ale wtedy mi umknęła. Niedawno ją kupiłam i już nie odłożyłam "na kiedyś tam"...
Zapach miasta po burzy to debiut literacki Olgierda Świerzewskiego, który ukazał się na rynku wydawniczym w ubiegłym roku. Niewiele o niej było słychać, a i na blogach literackich i w prasie przemknęła raczej niezauważona. A przynajmniej ja jej nie widziałam. Kilka tygodni temu wpadła mi w oko, kupiłam ją i przepadłam! A dziś cieszę się niezmiernie, że zdarza mi się zawierzyć swojej intuicji albo chęciom i kupują coś prawie w ciemno. Byłoby dla mnie dużą stratą literacką nie przeczytanie czegoś tak wspaniałego.
Akcja powieści nieśpiesznie toczy się przez niemal ostatnie dwudziestolecie dawnego ZSRR, a jej głównymi bohaterami są dwaj mistrzowie szachowi: Oleg Antonow i Anatolij Romancew. No i czego w niej nie ma... Miłość, nienawiść, rywalizacja, wojna, szaleństwo, wielki świat, władza i pieniądze, chwile triumfu i chwile klęski, smutki i radości, tragedie i wielkie szczęście, walka z nałogiem, słabościami i zwątpieniem, a w tle rozpad potężnego imperium, mechanizmy jego działania plus wydarzenia o których swego czasu było głośno na całym świecie (autor przytacza czytającym notatki o autentycznych zdarzeniach i postaciach- kolejny plus powieści). Wszystko to sprawia, że książkę pana Świerzewskiego czyta się jednym tchem! Można się w niej zatracić bez reszty. Pod koniec czytania zaczęłam ją sobie trochę dawkować, żeby starczyła mi na dłużej, czego dotąd wcześniej nie robiłam. Do tej pory miałam tak, że im lepsza książka, tym zachłanniej i szybciej ją czytałam. Teraz, tą książką się rozkoszowałam i z niejaką trwogą patrzyłam, jak ubywa mi stron. A jest ich całkiem sporo, bo ponad siedemset. Być może taka objętość kogoś zniechęca, ale w jej przypadku to wartość dodana, bo fascynująca historia trwa dłużej. Dla mnie mogła by mieć jeszcze większą... 
Ważne jest też, że Zapach... wciąga czytającego dosłownie od pierwszej strony i ani na chwilę nie staje się nużący, z dłużyznami i laniem wody. Cały czas trzyma poziom, tempo i podsyca ciekawość, naprawdę trudno się od niej oderwać. Śledzimy dorastanie i dojrzewanie Olega, a następnie jego (i Romancewa) dochodzenia do poziomu mistrzów szachowych, ich potyczki, chwile wzlotów i upadków, rywalizację, miłości, bliskich... Do tego mnóstwo tu wiedzy o szachach (które mają charakter zarówno gry sportowej, jak i potyczki psychologicznej i umysłowej). Nigdy nie sądziłam, że mogą być tak fascynujące i wciągające. Ta książka to absolutne mistrzostwo pisania! I ten silny, uzależniający zapach Moskwy... (...) W nocy spadł gwałtowny deszcz, który niczym orkiestra symfoniczna uderzył z siłą w kotły, zagrzmiał sekcją dętą, rozwinął przenikliwie i gwałtownie szybkie partie strunowe, poczynając od staccato i stopniowo przedłużając dźwięki, by równie szybko i gwałtownie zamilknąć, pozostawiając po sobie jedynie niepowtarzalny zapach (...). To był zapach czerwcowej Moskwy, pełnej sprzeczności, wielkiej i surowej, a jednocześnie promieniującej domowym ciepłem, duszącej potęgą i uwodzącej delikatną, orzeźwiającą nutą miłości i marzeń, alkoholowego upadku i artystycznych uniesień. (...) Przez otwarte okno do pokoju wślizgiwało się orzeźwiające powietrze, które przynosiło zapach budzącego się miasta, świeżość porannej rosy osiadłej na parapetach i maskach zaparkowanych samochodów, zmieszanej ze spalinami ruszających spod domu pojazdów, aromatem kawy zaparzanej w sąsiednich mieszkaniach, z nutką przenikającego skronie, niepokojącego zapachu ozonu. Takich bajecznych, doskonałych opisów mamy w książce Świerzewskiego całe zastępy. Powodują ogromną przyjemność lektury i powracanie w myślach do własnych wspomnień, miejsc, zapachów... I mogłabym tak jeszcze długo mnożyć zachwyty nad tą powieścią, bo dosłownie wszystko mnie w niej zachwyca. Jednego jestem pewna: nigdy nikomu jej nie oddam, bo mam zamiar do niej wrócić. Za czas jakiś, gdy wywietrzeje mi (nomen omen) z pamięci, powrócę do Zapachu miasta po burzy i ponownie dam się mu porwać i zachwycić, czego jestem pewna.
Już tylko tytułem zakończenia dodam, że na portalu literackim "Lubimy czytać" wystawię tej książce maksymalną ocenę (10/10), co chyba dotąd mi się nie zdarzyło, a co, jak sprawdziłam, w przypadku tej powieści jest częste i poparte równie jak moja, zachęcającymi recenzjami. Książka-cudo! Polecam po stokroć!!! I czekam na kolejne powieści spod pióra (maszyny do pisania bądź klawiatury) pana Olgierda. Po tej genialnej książce kupię i przeczytam wszystko, co będzie firmował swoim nazwiskiem.
O. Świerzewski, Zapach miasta po burzy, Wyd. Muza SA, Warszawa 2014, s. 732

9 marca 2015

"Kasika Mowka" Katarzyna T. Nowak

Czytałam toto godzinę, ale nie bardzo wiem po co... Chociaż nie, wiem! Po to, żeby wiedzieć jakie wynalazki pojawiają się na rynku książkowym. Piszę "toto", bo nazywanie tego książką byłoby sporym nadużyciem i to nie tylko ze względu na śmieszną objętość. Niech będzie, że to książeczka: ni to bajka ni to powieść, nie wiadomo dla kogo i w jakim celu napisana. Może ku przestrodze? Eeee nie... Tak czy siak, ktoś to napisał (i wydał), więc jest. Ale nie bardzo mogę zrozumieć w jakim celu nabyłam tę książeczkę i co mną powodowało...
Skoro jednak już tę książeczkę mam na półce, to i przeczytałam. Dużo mi czasu nie zajęła, więc nie mam wielkiego poczucia straty czasu. Bohaterkami książeczki są dziewczynka (Kasika, a właściwie Ania) i jej babcia, które mieszkają razem w jednej z krakowskich kamienic. Z bliżej niejasnego powodu babcia izoluje dziewczynkę od rodziców i sama ją wychowuje. Chociaż określenie "wychowuje" nie jest tu najlepsze. Bardziej pasuje "hoduje". Polega to na tym, że robi za dziewczynkę dosłownie wszystko: myje, czesze, ubiera, karmi, a nawet śpi z nią w jednym łóżku. Skutkiem tego kilkulatka nie potrafi niczego: zawiązać butów, uczesać włosów, umyć się czy zrobić sobie kanapkę... Jest totalną kaleką życiową. Jedyne, co potrafi, to czytać i pisać. Dziewczynka jest nieprzeciętnie inteligentna i oczytana, z czego robi pożytek w sposób nie zawsze właściwy. Wyrasta na oderwaną od rzeczywistości, rozpieszczoną (żeby nie powiedzieć- rozdziadowaną), roszczeniową i zwyczajnie złośliwą dziewczynkę, nastolatkę, a wreszcie kobietę, która z niczym sobie nie radzi. Wychowywana przez zaburzoną babcię w świecie ograniczonym do minimum, staje się niemal bezdusznym potworkiem, który nie ma żadnego pojęcia o prawdziwym życiu. Trudno zrozumieć motywy babci i nic nie tłumaczy jej zachowania. Bo przecież nie miłość powoduje, że starsza pani hoduje sobie rozwydrzonego bachora. Dla mnie to bezmyślność i totalna głupota, a dla dziecka krzywda i nieszczęście.
Nijak nie mogę dopatrzyć się sensu napisania tej książeczki. No nie wiem, może jakaś babcia trafi na nią, przeczyta i przejrzy na oczy (bo nadmierne rozpieszczanie to jednak domena dziadków). Chociaż czytające babcie można pewno na palcach policzyć ;) No może jest jeden jasny punkt "Kasiki Mowki": obrazuje jak niewyobrażalną krzywdę można wyrządzić dziecku i to bez udziału przemocy. I to chyba tyle... Nawet nie mam ochoty na ocenę tej książeczki. Nikomu jej nie polecam, bo niczego nie wnosi i niczym nie zaciekawia... A jedynie wkurza i irytuje. Poddaje w wątpliwość istnienie aż tak nieprzystosowanych jednostek. No, chyba, że ja się nie znam i mało wiem...
 K. T. Nowak, Kasika Mowka, Wyd. Literackie, Kraków 2010, s. 114