10 lipca 2016

"Święto trąbek" Marta Masada (21/2016)

Pierwsze, co przykuwa uwagę, to świetna i nieco krzykliwa okładka tej książki- to zdecydowanie dobry zamysł i promocyjny i wyróżniający pośród innych książek. Nazwisko autorki- Masada też intryguje, bo wpada w ucho/oko po raz pierwszy (wszak to debiut pisarski). Do tego dobre rekomendacje i niebanalna tematyka i mamy murowany hit wydawniczy. Czy rzeczywiście?
Rozpięta między Warszawą, Nowym Jorkiem i Tel Awiwem brawurowa i barwna opowieść o młodej teatrolożce Zuli, która desperacko szuka miłości i swojego miejsca na ziemi. Toksyczny związek z reżyserem Romanem, prawie małżeństwo z rzeźbiarzem Rafaelem i dziwna relacja z rysownikiem Urim tworzą przejmującą historię o zapełnianiu pustki, determinującym wybory poczuciu winy, a przede wszystkim o uczuciach- tych prawdziwych i tych udawanych przed sobą. To także rzecz o uskrzydlającej i upokarzającej sile seksu i o myleniu stosunków płciowych z miłosnymi. Zula, wychowywana przez dziadka, byłego więźnia Auschwitz, w przeświadczeniu, że zawsze trzeba być gotowym na wojnę, w dorosłym życiu ciągle walczy. O siebie, swoje szczęście i o... Żydów. Skąd ta obsesja u trzydziestoletniej Polki i "gojki" z kolejnego powojennego pokolenia? Pozwoliłam sobie przytoczyć tu opis z okładki książki, bo idealnie oddaje treść tej powieści. A robi to w sposób krótki, acz esencjonalny i treściwy. I w istocie jest tak, jak głosi opis- Zula, mocno pogubiona i niepewna siebie, rozpaczliwie i desperacko szuka swojego portu, gdzie mogłaby zacumować i osiąść. Jednak jej wybory, chaotyczne i nietrafione, jedynie nią miotają i oddalają od obranego celu, a tak pożądanego szczęścia i miłości nie widać na horyzoncie... Z pewnością na jej wybory rzutuje wychowanie i dzieciństwo, w których zabrakło matki i bliskiej, wspierającej kobiety. Zula wikła się w, z góry skazane na porażkę, historie, które ją niszczą i wypalają. Celuje przy tym w związki z mężczyznami pochodzenia żydowskiego, na co wpływ mają wpojone wcześniej poczucie winy i obowiązku swoistego odkupienia za bolesną i trudną historię związków polsko-żydowskich. Marta Masada oddaje w ręce czytającego naprawdę dobrą, mocną i oryginalną historię, pełną odniesień literackich i sztuki oraz opisów trzech metropolii. Opowiada ją brawurowo, soczyście i interesująco. Nie brak tu wulgaryzmów i dosadności, ale są one jak najbardziej uzasadnione. Dostajemy trudną historię młodej kobiety, szukającej swojego miejsca na ziemi, w czym mocno przeszkadzają jej przeszłość, mocno zakorzenione w niej poglądy i przekonania, ogromna wrażliwość i brak instynktu samozachowawczego, który być może uchroniłby ją przed kilkoma nieszczęściami i złymi wyborami. Święto... czyta się szybko, z rumieńcami i zaintrygowaniem. To świetna i mocna proza, warta poznania, zapamiętania i polecania. A ja czekam na kolejną powieść Marty Masady, bo po takim debiucie nie może być inaczej.


 M. Masada, Święto trąbek, Wyd. W.A.B., Warszawa 2016, s. 638

9 lipca 2016

"Fatum i furia" Lauren Groff (20/2016)

O Fatum i furii kilka miesięcy temu było bardzo głośno, a media pełne były wzmianek na jej temat. Na okładce widnieje- Najgłośniejsza amerykańska powieść 2015 roku. Na literackich blogach i portalach zalew zdjęć z niebieską okładką. Konkluzja była jedna- tę książkę trzeba przeczytać... I przeczytałam.
Tak jak każdy medal ma dwie strony, tak ma je także każde małżeństwo. Jeden z małżonków może mieć diametralnie inny odbiór tego, co i jak widzi drugi małżonek. Niby powinni być jednością i mówić jednym głosem, ale praktyka i samo życie dowodzą, że zwykle jest inaczej. Tak jest i w tej książce. Podzielona na dwie części (Fatum to mąż, Lancelot, zwany Lottem; Furia zaś- żona, Mathilde) pięknie i niebanalnie opowiada o młodym małżeństwie z dwóch perspektyw. Dostajemy od Lauren Groff ciekawą i wciągającą historię poznania, zakochania, zawarcia małżeństwa, rozpoczynania trudów wspólnego życia, jego blasków i cieni, kłamstw, przemilczeń dla dobra sprawy, zawodów, zdrad... Muszę przyznać, że to ciekawy zabieg opowiedzieć o miłości i życiu widzianych oczami małżonka, po czym dopuścić "do głosu" żonę i skonstatować, że to, co do tej pory wiedzieliśmy o rzeczonym małżeństwie, to w dużej mierze nieprawda i przeinaczenia. Zobaczyć, że to co było udziałem Lotta, często działo się za sprawą zabiegów i interwencji Mathilde; że to kobieta (i to chyba częste) jest siłą napędową i sprawczą w związku dwóch osób; że to, co według męża jest tzw ogarnięciem codzienności (rachunki, gotowanie, sprzątanie) dzieje się samoczynnie, a tymczasem jest efektem działań małżonki; że o ile on stał się twórcą (popularnym i pożądanym), to ona objęła rolę muzy, wierzyła w niego, tchnęła nadzieje i inspiracje; wreszcie, że wszystko samo się dzieje, a tak naprawdę to ona jest centrum jego wszechświata, którym steruje i nad którym rozciąga dyskretną kontrolą i opieką. Bardzo dobrze zobrazowany jest wątek odrębnych historii małżonków (bo przecież każdy jest skądś i ma swój bagaż doświadczeń), próby ich dopasowania do siebie i tworzenia czegoś nowego. To właśnie jest osią tej historii- ta dwoistość, próba zbudowania całości z dwóch zupełnie różnych jednostek, namiętność i miłość, kłamstwo i zdrada, szaleństwo i wyciszenie, święto i codzienność, fatum i furia... Pomysł na powieść fajny, wykonanie również. Książka rzeczywiście wciąga i intryguje, choć przesadą moim zdaniem jest nazywanie jej książką roku. Niemniej jednak to dobra i warta polecenia rzecz. 
 L. Groff, Fatum i furia, Wyd. Znak, Kraków 2016, s. 425

3 lipca 2016

"Koniec świata" Izabella Frączyk (19/2016)

Po lekturze dwóch bardzo dobrych i wartościowych, ale raczej ciężkiego kalibru książek ("Głód" Martina Caparrós'a oraz "Zrozumieć Pakistan" mojej Przyjaciółki- Agnieszki Kuszewskiej :))  po prostu musiałam sięgnąć po coś lekkiego, łatwego i przyjemnego... Mój wzrok zatrzymał się na ślicznej okładce książki Koniec świata. Książki wygranej onegdaj w jakimś konkursie i czekającej karnie w kolejce "do przeczytania". Dlaczego nie? pomyślałam...
Bohaterką tej, jakże przyjemnej i odstresowującej, lektury jest Marylka, młoda i atrakcyjna copywriterka pewnej agencji reklamowej. Jako że jest osobą bardzo kreatywną, bystrą i niezawodną liczy na awans i rozwój kariery. A tymczasem boryka się z codziennością, na którą składają się: opieka nad nastoletnim bratankiem, romans z kolegą z pracy czy współpraca z wiecznie niezadowolonym i gburowatym klientem. I o takiej to mniej więcej tematyce jest to czytadełko. Bo nie mogę inaczej określić tej niewielkiej gabarytowo książeczki. Przyznaję, owszem, że czytało się to sympatycznie i błyskawicznie (ot, jedno posiedzenie i koniec opowieści), ale nie wymagało dosłownie żadnego wysiłku intelektualnego- wpadło i wypadło. Jednak na wspomnianą powyżej chwilę właśnie czegoś takiego potrzebowałam. Przeczytałam szybko i z uśmiechem, bo bywa tu śmiesznie, nieco naiwnie i nierealnie, ale jest też kilka zawirowań i dość "nieoczekiwany" happy end. Właściwie nie wiem dla kogo skierowana jest ta książeczka... Może dla marzycielek i wielbicielek bajkowych historyjek ze szczęśliwym zakończeniem? Może dla baaardzo niewytrawnych czytelniczek? A może po prostu dla każdego, kto jak ja, pilnie potrzebował odprężenia i wyłączenia skupienia przy jednoczesnej lekturze... Tak czy siak nie jest tu źle i beznadziejnie, a sama książka powędruje do biblioteki. Może ktoś z niej skorzysta...
 I. Frączyk, Koniec świata, Wyd. Prószyński i S-ka, Warszawa 2014, s. 335