Hmmm... Co to ja miałam napisać?...
Zacznę od tego, że to będzie naprawdę krótka recenzja, bo zupełnie nie wiem, co mam napisać o tej książce. A nie wiem tego, bo jest ona z zupełnie innej bajki niż to, co dotąd czytałam i co znajduje się w spektrum moich zainteresowań. To po co w ogóle ją czytałam? O tym poniżej...
Wieczny Grunwald to książka, którą Szczepan Twardoch napisał na okoliczność 600 rocznicy bitwy pod Grunwaldem i to mogłoby sugerować, że sięgnęłam po nią z racji interesowania się historią bądź właśnie Grunwaldem. Otóż nie (choć i historia i Grunwald są mi w pewnym stopniu znane), sięgnęłam po ową rzecz ze względu na jej autora. Co niektórzy (np Niemąż czy Gosia ;) wiedzą, że darzę Szczepana Twardocha absolutną miłością platoniczną. Jest On dla mnie niemal uosobieniem męskości i czytać Go będę wiernie i wiecznie. Amen. A żeby nie być gołosłowną zaczęłam od Wiecznego..., choć na półce czekają słynna Morfina i świeżutki Drach. Po prostu padło na nią tym razem...
No to przeczytałam... Czytałam ją trochę zbyt długo jak na jej objętość, a spowodowane to było tym, że nie mogłam się w nią należycie wgryźć i przeszkadzały mi w czytaniu liczne archaizmy, słownictwo potoczne, staropolskie, gwara itp. Ale jak pokonałam do nich niechęć i nieco przywykłam, to już poszło. Książka ta to monolog Paszka, nieślubnego syna króla Kazimierza, który zginął w bitwie pod Grunwaldem, a mimo to odradzał się wiele razy. To bohater mający w sobie krew polską i niemiecką, który nigdzie nie czuje się u siebie czy na miejscu. I to wieczne rozdarcie towarzyszy mu przez całą powieść. Przy każdym odrodzeniu towarzyszyła Paszkowi historia, walka, trudności i kolejna śmierć. Bohater miota się w różnych bytach, czasach, zdarzeniach i bardzo swobodnie przemieszcza się między tym, co teraz a tym co było i dopiero będzie. Dużo tu śmierci, umierania, rozważania nad ludzką dolą, słabością i marnością. Stąd książka ta nie jest ani łatwa, ani przyjemna, ani do połknięcia w trzy godzinki... Ale nie mogę powiedzieć, że jest słaba czy zła, a czas jaki jej poświęciłam zmarnowany. Dla mnie to zupełnie nowy odłam literatury, nowe spojrzenie na to, jak można pisać. Zatem ciekawe i intrygujące doświadczenie. I stwierdzam, że to pisanie bardzo przystaje do mojego widzenia pana Twardocha. To literatura zdecydowanie męska, mocna, przesycona tym, o czym niekoniecznie chcemy myśleć (a tym bardziej widzieć) na co dzień. W każdym razie książka ta rozbudziła mój apetyt na kolejne książki Twardocha i już jestem ciekawa, jaka przygoda czeka mnie podczas ich czytania. Ale dla odprężenia i dawkowania sobie trudnej, mocnej literatury, sięgnęłam teraz po coś lekkiego i łatwego. Trudno mi Wieczny Grunwald określić jednym słowem, więc nie będę tego robiła. Tak jak nie będę go polecała każdemu, bo i nie dla każdego to książka. Po przeczytaniu jej uznałam Wieczny Grunwald za dobrą, mocną i trudną powieść. I tak to zostawię...
S. Twardoch, Wieczny Grunwald. Powieść zza końca czasów, Wyd. Literackie, Warszawa 2010, s. 210
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz