8 lutego 2014

Nasz mały PRL. Pół roku w M-3 z trwałą, wąsami i maluchem

Jak tylko wypatrzyłam tę książkę, wiedziałam, że to coś dla mnie. Czasy PRL'u? Łał! Że też komuś się chciało do nich wrócić i to w tak fajnej formie? A w jakiej? W postaci żywego eksperymentu, który zowocował niniejszą książką. Autorzy książki, małżeństwo dziennikarzy, Izabela Meyza i Witold Szabłowski, wymyślili sobie, że na pół roku porzucą swoje doczesne życie i powrócą do czasów swojego (i mojego też, tak się fajnie składa) dzieciństwa, czyli początku lat 80-tych. Jak wymyślili, tak też uczynili. Ale zanim o książce, to najpierw o samym projekcie...
Już sama okładka zachęca do sięgnięcia po książkę. Dalej jest tylko lepiej. Zacznę od tego, że według mnie jest to swego rodzaju reportaż czy dokument i to w miarę rzetelny, a do tego napisany bardzo lekko, ciekawie i zabawnie. Dla mnie to świetny powrót do wspomnień z mojego dzieciństwa. Co krok (a raczej co strona) znajdowałam coś, co sama pamiętałam bądź to z własnej pamięci, bądź to z opowiadań mojej Mamy.
Przejdźmy do sedna, czyli samej książki. Jest ona podzielona (i jest to kolejna fajna rzecz) na rozdziały tj. Przed blokiem, Łazienka, W sklepie osiedlowym, W ośrodku wczasowym, U przyjaciół czy W zakładzie pracy, które jak sam ich tytuł wskazuje traktują o całkiem konkretnym miejscu czy sytuacji. Jak to "wtedy" bywało, jak wyglądało, co się robiło, czym, ile i kiedy. Małżeństwo autorów dwoi się i troi, żeby jak najwierniej odtworzyć tamte czasy i żyć, jak żyli wówczas wszyscy. Czy im się udaje? W dużej mierze tak. Ale ja, jak to ja, nie zamierzam zdradzać wszystkiego i opisywać w skali 1:1, bo co to za przyjemność (dla innych, bo ja już mam ją za sobą) czytać książkę, o której z góry wiemy, co będzie dalej i jak się skończy. W takim razie powiem tak bardzo ogólnie. Uśmiałam się potężnie czytając "Nasz mały PRL..." i zagłębiając się w perypetie pary bohaterów. Przypomniałam sobie to, co zdawałoby się, wieki temu było i moim udziałem. Idąc za uczestnikami projektu, wyciągnęłam pewne wnioski i naleciałości z przeszłości. Przypomniałam sobie o staniu w kolejkach (np. za kawą, bez której żyć nie mogła moja Mama), o arbuzach sprzedawanych z wielkiej ciężarówki raz na rok, o praniu we Frani, o kartkach na mięso (szczęśliwie ekspedientką w najbliższym mięsnym była mama mojej koleżanki, to też mogłam liczyć na przyzwoite kąski, jeśli w ogóle jakieś były), o świetnej muzyce z tamtych lat (ciągle do niej powracam i uważam za zdecydowanie lepszą, niż dzisiejsze byle co), o uroczystościach sąsiadów, które obchodziło pół naszego bloku, o pomocy i życzliwości sąsiedzkiej czy wreszcie o strajku w ZWCH Stilon, gdzie zabarykadowali się jego pracownicy i grozili wysadzeniem zakładu w razie niespełnienia ich postulatów. Nie myślałam wtedy, że ja i moja okolica zniknęlibyśmy z powierzchni ziemi, zamęczałam Mamę, żeby trzymała mnie na parapecie okna, a ja z wypiekami na twarzy oglądałam liczne zastępy straży pożarnej i wojska, które miały reagować w razie czego... Pamiętam Teleranek (oglądałam, a jakże!), książeczki z serii Poczytaj mi mamo, kredki z misiem na pudełku, oranżadkę w proszku, mleko i śmietanę w szklanych butelkach, szary papier toaletowy, który przynosiłam do domu w zamian za makulaturę, pastę bhp, szare mydło, szampon w butelce o kształcie kurczaczka itd itp. Ale to wszystko to tylko "dodatki" do tego, co naprawdę było ważne: do ludzi, do tego jacy byli wtedy i jak żyli. A byli całkiem inni! Życzliwsi, towarzyscy, otwarci na drugiego człowieka, mieli więcej czasu, a nawet jeśli nie, to miało się takie wrażenie. Niby każdy miał niewiele, ale i tym potrafił się podzielić, czy coś poradzić, podszepnąć, gdzie i czy warto stanąć w kolejce (jeśli taka się pojawiała, znaczyło to, że coś "rzucili" do sklepu), ktoś coś załatwił, skombinował, pomógł. I mogłabym tak jeszcze długo, długo... 
Podsumowując nasuwa się pytanie: czy wtedy było lepiej? Lepiej to zdecydowanie nie było (i nie chciałabym za nic cofnąć się do tych lat), ale inaczej tak. Było mniej stresu, mniej lęków, zgryzot, pędu za nie wiadomo czym (karierą, dobrami materialnymi, lepszym statusem społecznym), a z drugiej strony żyło się w swoistej enklawie, gdzie niewiele dóbr czy wiadomości "z innego świata" docierało. Mało tego: nie przypominam sobie, by czegoś szczególnie mi wtedy brakowało (za innych wypowiadać się nie mogę) i czuła się gorsza czy uboższa. Miałam to, co miałam, i to mi wystarczyło do szczęśliwego i beztroskiego dzieciństwa. Później (i teraz) było już różnie, zależnie od etapu na jakim się znajduję i w zależności od moich potrzeb czy oczekiwań. Ale to też temat rzeka...
Podziwiam autorów książki, że zdecydowali się na rzecz tak, zdawałoby się, karkołomną i niemożliwą do odtworzenia dziś. Sami przyznają, że nie chcieliby (na stałe) powrotu do tamtych lat, ale z eksperymentu są zadowoleni i uważają go za pewną retrospekcję tego, co było. Ja też to tak widzę i podczas lektury ich książki chętnie powspominałam, a teraz z przyjemnością wracam do tego, co zdecydowanie współczesne i czego nie dałabym (dobrowolnie) sobie dziś odebrać. Książkę jak najbardziej polecam!
 
I. Meyza, W. Szabłowski, Nasz mały PRL. Pół roku w M-3 z trwałą, wąsami i maluchem, Wyd. Znak, Kraków 2012, s. 317

2 komentarze:

  1. Jako, że urodziłam się w końcówce lat 80, nie mam zbytnich wspomnień z tego okresu. Osobiście PRL kojarzy mi się z goździkami- a to moje ulubione kwiaty :) Poza tym moja praca magisterska dotyczyła wolności słowa w okresie PRL-u i jakoś ten czas wydaje mi się niezwykle bliski:) Ten Twój post w ogóle wiele rzeczy z tego czasu mi przypomniał :):)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jesteś te kilka lat młodsza ode mnie, to i pewnych rzeczy pamiętać czy wiedzieć nie możesz :) A ja mam całkiem sporo wspomnień z PRL'u i właściwie same dobre. Pewnie dlatego, że byłam wtedy dzieckiem i prawdziwe problemy do mnie nie docierały ;)

      Usuń