11 listopada 2015

"Ballada o Januszku" Sławomir Łubiński

Tę książkę kupiliśmy (z Niemężem) kilka tygodni temu, kiedy stacja Kino Polska po raz kolejny emitowała powtórkę serialu Ballada o Januszku. Jako, że serial bardzo lubimy, to w miarę możliwości zerkamy na te powtórki i tym razem wypatrzyliśmy w napisach początkowych, że serial ów powstał na podstawie książki Sławomira Łubińskiego. Doszliśmy do wniosku, że musimy ją mieć. Szczęśliwie znaleźliśmy tę pozycję (co prawda steraną i po przejściach, jak Gienia Smoliwąsowa, ale jednak czytelną i w całości) na Allegro za całe siedem czy osiem złotych...
Jak tylko książka do nas dotarła, łapczywie zabrałam się za czytanie. Powiem tak- jest niemal dokładnie taka sama jak serial. Czyli w filmowej adaptacji bardzo wiernie odzwierciedlono bohaterów, ich dialogi i wydarzenia. Mam wrażenie, że nawet w proporcji 1:1. Właściwie nic, o czym przeczytałam w książce, nie zostało pominięte w serialu. Zatem filmowcy mocno się napracowali i drobiazgowo tę książkę przenieśli na mały ekran. I dzięki im za to. Czytałam książkę, a sceny serialowe wyświetlały mi się w głowie, klatka po klatce. I było to fajne. Co do samej książki, to czytało się ją świetnie i bardzo szybko. Podobał mi się jej archaiczny, przestarzały język, jakiego dziś już raczej nie usłyszymy na ulicach czy gdziekolwiek indziej. Tak, jak wyrażali się Gienia i jej syn, nikt się już nie wyraża. Podobała mi się czcionka, jaką jest wydrukowany mój egzemplarz książki (trafił nam się taki z 1979 roku; wiem, że było później wznowienie Ballady, ale w chwili obecnej raczej nie do kupienia), taka, jaką dawniej używano w maszynach do pisania, niemal wypukła pod palcami, z niewielkimi rozmazaniami i wylewami tuszu. Fajne są w niej nawet zażółcenia i nieznaczne zagięcia stron, co oznacza, że książka ta była kiedyś przez kogoś czytana...
Co do samej treści, to chyba nie ma się co jakoś szeroko rozpisywać. Każdy, kto oglądał serial, wie o czym traktuje i książka. I albo się je (serial i książkę) kocha, albo nienawidzi. My kochamy ;) W wielkim skrócie Ballada... jest opowieścią matki (Gienia Smoliwąs) o jej ciężkim i trudnym życiu, które obfitowało w dramaty i problemy z jedynym synem (tytułowy Januszek). Kto zna tę historię, ten wie też, że Gienia miała skaranie boskie z krnąbrnym, rozwydrzonym, a później wręcz zdegenerowanym synkiem. Że popełniła wszystkie możliwe błędy wychowawcze (choć nie wszystkie z własnej winy) i wyhodowała sobie potwora, nie dziecko, będące dla rodzica pociechą i dumą. Ale też trudno się dziwić prostej, niewykształconej, samotnej i całe dnie harującej, żeby związać koniec z końcem, kobiecinie. Smoliwąsowa to kobieta dobroduszna, pracowita, pod koniec powieści schorowana i udręczona trudnym i ciężkim życiem, ale też naiwna i bezgranicznie zakochana w jedynym synu, któremu chciała nieba przychylić. Długo, długo patrzy w Januszka jak w obrazek, a ten z roku na rok coraz wstrętniejszym chłopaczyskiem się staje. Jak się zakończy historia Gieni i Januszka? Kto zna serial ten wie, kto nie zna- polecam poznać. Ballada...  jest ciągle aktualna, wciąga w swoją opowieść i nie pozwala o sobie zapomnieć. Mimo, że smutna i bez szczęśliwego zakończenia, porusza, zmusza do myślenia i zostaje w czytającym na dłużej. Ballada to mocna, dobra rzecz, napisana ciekawie i w sposób, w jaki dziś się już nie pisze. Polecam serdecznie i serial i książkę. Kolejność poznania dowolna. 
S. Łubiński, Ballada o Januszku, Wyd. PIW, Warszawa 1979, s. 320

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz