25 stycznia 2014

"Zakochania" Javier Marias

Jak to często u mnie bywa, zaczęło się od okładki. Czarno-biała z parą, której odbicie widnieje w lusterku. Przeczytanie zapowiedzi książkowej było tylko formalnością, bo już postanowiłam, że muszę przeczytać. Nazwisko autora niewiele mi mówiło, jako że do tej pory nie spotkałam się z jego twórczością. Teraz już wiem, że w Polsce ukazało się kilka jego pozycji, że są chwalone i cenione, a Marias'a typuje się jako kandydata do Literackiej Nagrody Nobla...

Zacznę od tego, że nie jest to lektura "łatwa, lekka i przyjemna". To kawał solidnej, dobrej literatury, która wymaga skupienia i myślenia (co zresztą zawsze się przydaje ;). Od początku podobał mi się tytuł i po przeczytaniu wiem, że jest on bardzo a'propos, bo zakochania właśnie (żony w mężu, przyjaciela w żonie przyjaciela czy Marii w Diaz-Vareli) są motorem działań bohaterów tej książki. To miłość powoduje bohaterami i jest kanwą wydarzenia, jakie ma tu miejsce.
Maria Dolz, redaktorka wydawnictwa, codziennie przed pracą zachodzi na śniadanie do jednej z madryckich kawiarenek i obserwuje tam parę, która również bywa tam co rano. Małżeństwo to ją fascynuje, mimo że ona sama nic o nim nie wie i słowa z nim nie zamieniła. Snuje o owej parze domysły i fantazje, a które to "zajęcie" z czasem stają się jej codziennym rytuałem i nieodzownym elementem dnia. Aż któregoś dnia para nie pojawia się w kawiarni... 
I w tym momencie zaczyna się prawdziwa uczta literacka. Nie ma tu właściwie żadnej akcji, zawirowań, nagłych porywów uczuć... Mamy w zamian mnogość rozważań nad życiem, uczuciami, śmiercią czy zakochaniem właśnie. Sporo tu odniesień literackich, m.in. do Balzaka czy Dumas'a, aluzji, niedopowiedzeń, analizy uczuć i miłości... Narracja jest wymagająca i niełatwa, nie ma tu momentów lżejszych, które byłyby swego rodzaju wytchnieniem dla czytającego. Czytania nie ułatwia brak dialogów, skomplikowana składnia i zdania wielokrotnie złożone, które już same w sobie ciężko się czyta. Czytając "Zakochania" przez cały czas trzeba być wyciszonym i maksymalnie skupionym, bo chwila nieuwagi może skutkować tym, że umknie coś szalenie istotnego, coś przegapimy. Sama na początku byłam nieco znużona i zniechęcona tą książką, ale mam taki nawyk, że jak już zaczynam coś czytać, to zawsze do końca i nie odrzucam książek w połowie. I w tym przypadku dobrze się stało. Bo właśnie w okolicach połowy dogłębnie się w niej zanurzyłam i już ciężko mi było się od niej oderwać i warto było przez "Zakochania" "przebrnąć". Niemniej jednak to książka zdecydowanie dla wytrawnych i zaprawionych w bojach "czytaczy" ;)
Zaznaczyłam sobie w "Zakochaniach" dwa bardzo dla mnie wartościowe fragmenty... 
"(...) Wystarczy rzucić okiem na pokój osoby, która odeszła na zawsze, żeby zdać sobie sprawę, ile rzeczy zostało przerwanych i zawieszonych w próżni, ile rzeczy w jednej chwili staje się bezużyteczne i zbędne: no tak, powieść z zaznaczoną stroną i wskazującą, że już następne nie będą przeczytane, ale i lekarstwa, nagle przeistoczone w coś najbardziej błahego i które niebawem trzeba będzie wyrzucić, albo specjalna poduszka czy też specjalny materac, na których nie będzie już spoczywać ani ciało, ani głowa; szklanka wody, z której żaden już łyk nie zostanie upity i paczka zabronionych papierosów, ledwo uszczknięta, bo brak tylko trzech sztuk, i cukierki które mu kupowano i których nikt nie będzie miał śmiałości dokończyć, jakby sięgnięcie po nie równoznaczne było z kradzieżą albo może nawet z profanacją; okulary, które już nikomu nie posłużą i wyczekujące ubrania, które będą wisiały w szafie przez wiele dni albo przez wiele lat, dopóki ktoś, w przypływie odwagi, nie zdecyduje się ich zdjąć; kwiaty, którymi nieboszczka się opiekowała i pieczołowicie podlewała, a teraz pewnie nikt nie będzie chciał się tym zająć, i krem, który stosowała na noc, ślady jej delikatnych palców jeszcze są pewnie widoczne na słoiku (...)" (str. 89 i to jeszcze nie koniec zdania!)
"(...) Złą stroną wielkich nieszczęść, z tych co to przygniatają nas całkiem i sprawiają wrażenie, że nie zdołamy ich znieść, jest to, że osoba dotknięta przez nie jest przekonana lub wymaga niemal, że z ich odejściem świat się kończy lub skończyć powinien, a tymczasem świat nic sobie z tego nie robi i trwa dalej, a nawet ciągnie ze sobą nieszczęśnika (...)" (str. 135). 
A na zachętę, zdanie z tyłu okładki: "Metafizyczna eksploracja pod przykrywką intrygi i morderstwa. Niezauważalnie wciąga bez reszty" Spectator

 
J. Marias, Zakochania, Wyd. Sonia Draga, Katowice 2013, s. 376


 

1 komentarz:

  1. Czyli w skrócie: Jak to w życiu miłość dodaje nam skrzydeł, albo je ucina, napędza jak motor, albo odbiera resztki sił i radości.

    Jeszcze akcja toczy się w Hiszpanii? Codzienna kawa w tym samym miejscu to są bardzo uspokajające i pozytywne rytuały, sama pewnie bym je celebrowała najdłużej jak się da- baaaa ja je celebruje tyle, że nie w kawiarence tylko w swoim domu ;)

    Co do fragmentów to faktycznie wybrałaś dwa piękne, a czytając ten drugi miałam, aż dreszcze...

    OdpowiedzUsuń