3 stycznia 2015

"Wieczny Grunwald. Powieść zza końca czasów" Szczepan Twardoch

Hmmm... Co to ja miałam napisać?...
Zacznę od tego, że to będzie naprawdę krótka recenzja, bo zupełnie nie wiem, co mam napisać o tej książce. A nie wiem tego, bo jest ona z zupełnie innej bajki niż to, co dotąd czytałam i co znajduje się w spektrum moich zainteresowań. To po co w ogóle ją czytałam? O tym poniżej...
Wieczny Grunwald to książka, którą Szczepan Twardoch napisał na okoliczność 600 rocznicy bitwy pod Grunwaldem i to mogłoby sugerować, że sięgnęłam po nią z racji interesowania się historią bądź właśnie Grunwaldem. Otóż nie (choć i historia i Grunwald są mi w pewnym stopniu znane), sięgnęłam po ową rzecz ze względu na jej autora. Co niektórzy (np Niemąż czy Gosia ;) wiedzą, że darzę Szczepana Twardocha absolutną miłością platoniczną. Jest On dla mnie niemal uosobieniem męskości i czytać Go będę wiernie i wiecznie. Amen. A żeby nie być gołosłowną zaczęłam od Wiecznego..., choć na półce czekają słynna Morfina i świeżutki Drach. Po prostu padło na nią tym razem...
No to przeczytałam... Czytałam ją trochę zbyt długo jak na jej objętość, a spowodowane to było tym, że nie mogłam się w nią należycie wgryźć i przeszkadzały mi w czytaniu liczne archaizmy, słownictwo potoczne, staropolskie, gwara itp. Ale jak pokonałam do nich niechęć i nieco przywykłam, to już poszło. Książka ta to monolog Paszka, nieślubnego syna króla Kazimierza, który zginął w bitwie pod Grunwaldem, a mimo to odradzał się wiele razy. To bohater mający w sobie krew polską i niemiecką, który nigdzie nie czuje się u siebie czy na miejscu. I to wieczne rozdarcie towarzyszy mu przez całą powieść. Przy każdym odrodzeniu towarzyszyła Paszkowi historia, walka, trudności i kolejna śmierć. Bohater miota się w różnych bytach, czasach, zdarzeniach i bardzo swobodnie przemieszcza się między tym, co teraz a tym co było i dopiero będzie. Dużo tu śmierci, umierania, rozważania nad ludzką dolą, słabością i marnością. Stąd książka ta nie jest ani łatwa, ani przyjemna, ani do połknięcia w trzy godzinki... Ale nie mogę powiedzieć, że jest słaba czy zła, a czas jaki jej poświęciłam zmarnowany. Dla mnie to zupełnie nowy odłam literatury, nowe spojrzenie na to, jak można pisać. Zatem ciekawe i intrygujące doświadczenie. I stwierdzam, że to pisanie bardzo przystaje do mojego widzenia pana Twardocha. To literatura zdecydowanie męska, mocna, przesycona tym, o czym niekoniecznie chcemy myśleć (a tym bardziej widzieć) na co dzień. W każdym razie książka ta rozbudziła mój apetyt na kolejne książki Twardocha i już jestem ciekawa, jaka przygoda czeka mnie podczas ich czytania. Ale dla odprężenia i dawkowania sobie trudnej, mocnej literatury, sięgnęłam teraz po coś lekkiego i łatwego. Trudno mi Wieczny Grunwald określić jednym słowem, więc nie będę tego robiła. Tak jak nie będę go polecała każdemu, bo i nie dla każdego to książka. Po przeczytaniu jej uznałam Wieczny Grunwald za dobrą, mocną i trudną powieść. I tak to zostawię...
S. Twardoch, Wieczny Grunwald. Powieść zza końca czasów, Wyd. Literackie, Warszawa 2010, s. 210

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz