9 lutego 2016

"Wieloryby i ćmy" Szczepan Twardoch (5/2016)

Wieczny Grunwald mnie zaintrygował, Morfina była świetna, Drach mnie totalnie zachwycił, więc sięgnięcie po Wieloryby i ćmy. Dzienniki Szczepana Twardocha było jedynie kwestią czasu. Już sama wiadomość, że taka publikacja się pojawi wywołała u mnie rumieńce, a jej lektura tylko potwierdziła to, co wiem już od dawna: Twardoch jest znakomitym pisarzem i nie waham się stwierdzić, że moim ulubionym pośród innych piszących mężczyzn. Lektura jego książek to dla mnie spora uczta literacka, niepozbawiona pewnego wysiłku intelektualnego i skupienia. Ich nie da się czytać ot tak, w jeden dzień. Trzeba się w nich zanurzyć, wyciszyć podczas czytania i nie zaprzątać sobie myśli niczym innym. Z kolei Dzienniki celowo sobie dawkowałam, bo je akurat bez problemu pochłonęłabym w jeden dzień, tak były ciekawe i wciągające. A chciałam chociaż odrobinę wydłużyć sobie czas spędzony w towarzystwie Twardocha...
Od razu powiem, że Dzienniki mnie zachwyciły. Pewnie duża w tym zasługa faktu, że tak bardzo cenię Twardocha i automatycznie wszystkiemu, co pisze podwyższam notę. A Dzienniki zasługują na najwyższą. Są one datowane na lata 2007-2015 i zawierają pewne wyrywki, obserwacje czy refleksje pisarza, poczynione w czasie wolnym, w domu, a najczęściej w podróży (Kraków, Budapeszt, Casablanca, Spitsbergen, Berlin, Włochy etc.). Nie są to dzienniki sensu stricte, gdzie autor dzień po dniu relacjonuje, co też mu się przydarzyło. Ale są to wpisy najwyższych lotów. Interesujące, głębokie, często poruszające, a czasami zabawne. Są tu przyjaciele Twardocha, jego rodzina, synowie; jego małe i większe przyjemności, pasje, opisy podróży; przemyślenia, spostrzeżenia, wątki dotyczące jego przodków (fajnie przeczytać Dzienniki i "odkryć", że Drach to w dużej mierze saga rodziny Twardochów). Dobrze jest pobyć w towarzystwie Szczepana i odkryć, że ma się kilka wspólnych zainteresowań i mogłabym podpisać się pod niemal wszystkim, co on. I mnóstwo w tej książce mądrych, bardzo aktualnych i uniwersalnych stwierdzeń. Mogłabym z niej wynotować sporo ciekawych rzeczy... A ta spodobała mi się wyjątkowo: "(...) powinniśmy być wewnętrznie autonomiczni. Skoro każą mi płacić podatki, to będę płacił je tylko dlatego, że niepłaceniem można sobie narobić kłopotów, a kłopoty to większa jeszcze niewola niż podatki, nie będę jednak płacił ich w poczuciu "spełnienie obywatelskiego obowiązku", bo władają moim zewnętrzem, ale moje wnętrze jest autonomiczne, nie oddam nikomu w pacht swojego sumienia, woli, myśli i uczuć. (...) należy po prostu pamiętać, że naprawdę ważne są tylko nasze własne, małe sprawy. Trzeba być zawsze osobnym. Sprawy naszych przyjaciół, naszych kobiet, naszych rodziców i naszych dzieci, sprawy z którymi należy się utożsamiać- chętnie się powtarzam tutaj- to nieustająca praca nad tym, jak przyrządzić dobre sało do wódki albo dobry rosół, albo dobre penne arrabiata czy co kto tam woli, filet mignon, humus, dal czy cokolwiek, to bardzo ważne, ważniejsze od demokracji, Ojczyzny czy innych spraw, które udają, że są czymś więcej niż tylko dekoracjami, przykrywającymi wieczną i niezmienną relację rządzących i rządzonych. Lepiej utożsamiać się z którąś stroną w sporze o to, kiedy wino pić ze szklanki, a kiedy z kieliszka, niż być prawicowcem albo lewicowcem. Warto spierać się, czy lepszy krawat, czy skórzana kurtka, a nie warto o to, czy podatki lepsze niższe czy wyższe- jeśli do obowiązków należy, to ewentualnie spierać się o to można, byle bez zaangażowania. Warto pieczołowicie gromadzić sprawdzone recepty na kaca, a nie warto oddawać swojego wnętrza w pacht receptom na wzmocnienie klasy średniej czy walkę z wykluczeniem. Warto przekonywać przyjaciół, by ciepłymi wieczorami siadywali z nami przy stolikach pod gołym niebem, warto palić papierosy, śmiejąc się w nos wszystkim, co tchórzliwie boją się śmierci i chorób (jakby zamierzali żyć wiecznie), warto czytać wielkie powieści, warto pisać, warto zarabiać pieniądze i je wydawać, warto kochać to, co obejmuje się wzrokiem, wyszedłszy na wzgórze, a reszta to niepotrzebne hipostazy, symulakra i zupełnie zwykłe kłamstwa. Święte słowa! A jaka w nich mądrość, celność, logika... I cały Dziennik wypełniony jest równie fantastycznie. Chciałabym dostać tej treści więcej, dużo więcej i mocno liczę na kontynuację Dzienników. I tak jak nie wracam do raz przeczytanej książki, tak w przypadku Wielorybów... mam pewność, że jeszcze, i z ogromną przyjemnością, po nie sięgnę. Fantastyczny Dziennik!
 
S. Twardoch, Wieloryby i ćmy, Wyd. Literackie, Kraków 2015, s. 271

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz