25 listopada 2016

"Tully" Paullina Simons (36/2016)

Od czasu do czasu zdarza mi się sięgnąć po książkę, która niezupełnie jest w moim guście i w kręgu moich zainteresowań. Tak było też z Tully. Kupiłam ją, bo nie znałam wcześniej pisarstwa Paulliny Simons, bo czytałam sporo pochwał o tej książce, bo spodobał mi się opis na okładce i sama okładka. Ale takich książek są setki i mnie nie ruszają, a ta i owszem, poruszyła...
Tytułową Tully, czyli Natalie Anne Makker, poznajemy gdy jako nastolatka wchodzi w dorosłość i zaczyna życie na własny rachunek. A startuje z kiepskiej pozycji, ponieważ jest (...) nastolatką, której życie solidnie dało w kość. Przeżyła porzucenie przez ojca, molestowanie seksualne i przemoc ze strony najbliższych, wreszcie zdradę przyjaciółki. Te bolesne zdarzenia pozostawiły blizny na jej nadgarstkach i te głębsze, w sercu. Kiedy z biegiem lat Tully ze zbuntowanej nastolatki zamienia się w stateczną kobietę, wydaje jej się, że wreszcie odzyskała kontrolę nad swoim losem. Nic bardziej mylnego... Opis ten sugeruje, że dostaniemy łzawą historię biednego dziewczęcia, na które zewsząd padają bolesne razy. I pewnie są te razy, ale i dużo a to krzepiących, a to zmuszających do refleksji czy wreszcie znanych z autopsji treści. Tully czyta się z zainteresowaniem, a bohaterce cicho kibicuje. Początkowo czytałam "po łebkach", od około setnej strony zaskoczyło i już do końca ciężko było tę książkę odłożyć. To bardzo życiowa, ludzka powieść. Warto poznać. Tym razem nie trafiłam "kulą w płot", a na dobrą prozę. Polecam.
 P. Simons, Tully, Wyd. Świat Książki, Warszawa 2015, s. 686

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz